Arianna bezpretensjonalnie wpatrywała się w przybysza, zapamiętale ściskając w dłoni przyniesiony długopis, który — jak była świecie przekonana — powinien znajdować się w jej plecaku. Zresztą, kto normalny fatyguje się do kogoś nieznajomego o takiej nietypowej porze i to z powodu długopisu!?
Długopisu!
Przecież nie był to portfel, zegarek, drugie śniadanie ani nic cennego, co należałoby odnieść w trybie pilnym i natychmiastowym. Poza tym była niemal pewna, że chowała go z powrotem do plecaka po wyjściu ze szlabanu.
Z salonu dochodziły przytłumione dźwięki internetowej gry, przed którą Dave nieustannie marnotrawił czas, jak również niewyraźny głos należący do Bethany. Było spokojnie i zwyczajnie, lecz mimo to Arianna odczuwała dziwny niepokój, nieprzyjemne drapanie na karku i burczenie w brzuchu, ale to był raczej objaw głodu, więc tym nie musiała się jakoś specjalnie martwić. Migające żółtawe światełko na klatce schodowej, oświetlało twarz chłopaka, nadając mu nieco niezdrowego wyglądu, jakby cierpiał na pierwsze objawy żółtaczki. Uśmiechał się niemrawo jak dziecko zmuszone do uprzejmego zachowywania się w towarzystwie nielubianej ciotki. Próbował coś powiedzieć, ale wyraźnie nie miał pojęcia, od czego zacząć.
— Dzięki — wydukała wreszcie Arianna. Starała się zebrać rozbiegane myśli w jedno miejsce do słoika opisanego „trudne sprawy”. Nie potrafiła sobie odpowiedzieć, jakim cudem chłopak znał jej adres zamieszkania, choć na szkolnej przerwie widziała go po raz pierwszy w życiu. — Ale nie musiałeś się tu trudzić.
— Mogę wejść?
— Eee no, jasne, dlaczego by nie?
Arianna, mimo zaskoczenia na to dość niecodzienne pytanie, którego raczej nie usłyszymy od nieznajomego, otworzyła szerzej drzwi i wpuściła gościa do środka. To może trochę nierozsądne z jej strony. Mama niejednokrotnie przestrzegała ją przed podejrzanymi typkami, natrętnie próbującymi się z nią zaprzyjaźnić, ale ona nie bała się tego chłopaka. Wyglądał na tak przerażonego, jakby właśnie zmierzał na szubienicę. Przekroczył próg, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, ale Arianna nie miała głowy ani ochoty, by poprosić go o przetłumaczenie na angielski. Zadowalała ją myśl, że po prostu podziękował jej za uprzejmość. Poprowadziła przybysza korytarzem do salonu, gdzie zupełnie nikt nie zwrócił na nich uwagi.
To było typowe zachowanie w tej rodzinie.
— Rodzino! — Odchrząknęła sugestywnie i uniosła wysoko ręce, jakby chciał pobłogosławić zebrany lud. Żarty nigdy jej nie opuszczały. — Mamy szanownego gościa w progach naszego domostwa, a jeszcze nikt nie ugościł chlebem i solą pana...
Wyczekująco zerknęła przez ramię na chłopaka. Nie poznała jeszcze jego imienia (jakoś nie przyszło jej do głowy, by go o to zapytać), więc nie mogła dokonać wymaganych uprzejmości. Liczyła, że jedno jej spojrzenie wystarczy, by domyślił się, co powinien zrobić.
Tak, od zawsze była nieco despotyczna.
— Willey Hill. — Wykonał kolejny dziwny gest. Uznajmy to za... powitanie, a nie tik nerwowy. — Przepraszam za to nagłe najście.
Niespodziewanie Bethany, jak rażona piorunem, wyskoczyła z fotela, wydając z siebie dziwny dźwięk — coś na połączenie westchnięcia z zaskoczenia ze zduszonym krzykiem z przerażenia. Niefortunnie wypuściła telefon z dłoni, z którego wciąż wydobywał się zaniepokojony głos jej męża. Jego żona niezwykła panikować. Miała stalowe nerwy i więcej zdrowego rozsądku niż połowa populacji.
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
FanfictionŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...