Jakkolwiek brzmiał plan, Nick wiedział, że był beznadziejny.
— Zamierzasz iść do swojego domu na nogach? — zapytał po raz pięćsetny i po raz pięćsetny został zignorowany przez Ariannę.
Nick wbił posępny wzrok w plecy idącej przed nim dziewczyny i westchnął z rozdrażnienia. Gdy decydował się na udział w tej samobójczej eskapadzie, zdawał sobie sprawę z trudu towarzyszącego podczas podróży, czyhających niebezpieczeństw i możliwej porażki. Jednak chciałby wiedzieć, kiedy umrze, by móc się przygotować. Ale jak na bogów miał to zrobić, gdy o niczym nie wiedział?! Córka Zeusa, oprócz obwieszczenia ich celu, nie odezwała się od czasu opuszczenia Obozu Herosów, pozostawiając Nicka ze swoimi myślami.
Od kilku godzin niestrudzenie maszerowali wzdłuż szosy, która miała zaprowadzić ich prosto na Manhattan. Gdzieś po ich lewej stronie znajdowało się morze. Słyszeli szum fal rozbijających się o kamienie, czuli woń bryzy i soli, lecz go nie widzieli przez gęstniejącą mgłę, powoli unoszącą się wraz ze wstającym dniem. Panująca pogoda przywodziła Ariannie na myśl jej ostatni sen. Doskonale pamiętała, jak on się kończył, ale mimo to brnęła do przodu na spotkanie z przeznaczeniem. Było już za późno, by zawrócić.
— Jestem głodny — marudził dalej Nick. Westchnął tak żałośnie, jakby nie jadł co najmniej od miesiąca. — Zapomniałem zjeść podwieczorek. Zabrałem prowiant, ale nie wziąłem pod uwagę, że będziemy szli na nogach. Dojdziemy na miejsce za jakiś rok, ale ja umrę po tygodniu, więc...
— Będziesz tak zrzędził przez całą drogę?
Nick uśmiechnął się chytrze.
— A idziemy na Lake Avenue pieszo?
— Nie stać nas na taksówkę.
Westchnęła ze zrezygnowaniem. W jej kieszeni pobrzękiwało kilka niezmiernie bezużytecznych w świecie śmiertelników drachm. Liczyła na jakąś dobrą duszkę, która zlituje się nad dwójką samotnie drałujących przy ulicy dzieci i podrzuci ich do miasta. Jednak do tego potrzebowała świtu, gdyż na razie Long Island było zatrważające puste i nie miała kogo poprosić o pomoc.
— Nie rozumiem, dlaczego w ogóle tam idziemy? Przecież dobrze wiesz, że twojej mamy tam nie będzie.
Arianna z politowaniem zerknęła przez ramię na chłopaka. Szedł za nią niecałe trzy kroki, lecz z trudem dostrzegała jego twarz przez ścianę mgły. Nie podobało jej się to, co miało się za chwilę wydarzyć.
— Potrzebujemy pieniędzy, pożywienia i przede wszystkim planu.
— Przecież mamy świetny plan! — Uśmiechnął się szeroko, a jego bielutkie ząbki błysnęły w ciemności niczym latarnia na nabrzeżu. — Wpadamy do Podziemia, kopiemy tyłki kilku potworom, ratujemy twoją mamę i zwiewamy.
— No jasne! Czemu wcześniej na to nie wpadłam? — Zatrzymała się, by Nick dokładnie mógł przyjrzeć się jej twarzy, wyrażającej głębokie politowanie. — A wiesz, gdzie jest wejście do Podziemia?
— Nooo... nie wiem — przyznał niechętnie Nick, ale tym bardziej nie wiedział, jak córka Zeusa miałaby rozwiązać ten problem wśród śmiertelników.
— No właśnie — mruknęła, odwracając się i ruszając w dalszą, monotonną pieszą wędrówkę. — W obozie pomyślą, że uciekłam. Będę powtarzać, że stchórzyłam i uciekłam! Mogę znieść wszelkie wyzwiska, ale nie to, że jestem tchórzem!
— Są ważniejsze rzeczy od opinii.
Nick obejrzał się za siebie, jakby był pewny, że dostrzeże pościg. Jego rodzeństwo nie miało pojęcia, co się z nim stało, ale nie przypuszczał, by ktokolwiek za nim tęsknił. To nie tak, że się nie lubili. Po prostu w ich domku istniało przekonanie, że każde dziecię Apollina musiało nauczyć radzić sobie samemu. Oczywiście, że się wspierali i pomagali sobie nawzajem, ale samodzielność była jedną z pożądanych cech u półbogów, a to wszystko zdobywało się wyłącznie na misjach.
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
FanfictionŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...