Ostatnie miesiące były podejrzanie spokojne jak na standardowe życie herosa. Ich zwabiający potwory zapach wzrastał proporcjonalnie do ich potencjału. Im byli silniejszy, tym więcej kanali prosto z Podziemia zawierało ich w swoim dziennym menu.
Jednak Ariannę w ciągu stosunkowo długiego okresu zaatakował tylko jeden stwór i to taki przypominający zombie po tragicznych przejściach. Wiodła spokojne życie niczym zwykła nastolatka, dopiero z początkiem grudnia, przyśnił jej się naprawdę dziwny sen.
Najpierw ujrzała zarys jakiejś góry oraz sylwetkę stojącej na jej nagim szczycie dziewczyny. Była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwanaście lat. Rude włosy początkowo musiała mieć spięte w koński ogon, teraz raczej przypominały gniazdo szerszeni. W jej tęczówkach koloru księżyca gorała istna furia, gniew niespotykany u osób w tak młodym wieku. Jej kostki były skrępowane grubym łańcuchem, srebrzysta tunika w strzępach, a ciało pokryte licznymi zadrapaniami. Dziewczynka trzymała ręce nad głową, lecz Arianna nie potrafiła stwierdzić, czy próbowała ona się przed czymś osłonić, czy raczej starała się coś udźwignąć. Najgorszy był jednak dudniący, niski śmiech o mocy wstrząsającej całą górą. Nie był to Kronos. Córka Zeusa zbyt dobrze poznała jego głos, przypominający ocieranie kosy o kamień. To był ktoś inny, ktoś równie niebezpieczny, ktoś, kto równie mocno nienawidził bogów co władca tytanów.
Arianna obudziła się w swoim łóżku, w głowie słysząc trzy słowa nieustannie powtarzane przez głos.
Przyjdź do mnie.
Spełniane zachcianek podejrzanych osób, czających się w cieniu, nigdy nie było receptą na pomyślne, długie życie, ale córka Zeusa czuła, że nie obejdzie się bez kolejnej konfrontacji z jakimś stukniętym przeciwnikiem. Pośpiesznie się ubrała, dostosowując swój strój do zawieruchy panującej za oknem. Ostatni raz zerknęła na pomieszczenie i przed samym wyjściem zgarnęła jeszcze swój wyposażony plecak. Gdy zeszła do kuchni, Bethany już kończyła dopijać poranną kawę, ubrana w kucharski kitel z logiem swojej restauracji.
— Zawieziesz mnie do obozu? — spytała Arianna. By uniknąć spojrzenia matce w oczy zabrała się do spożycia śniadania.
Bethany podejrzliwie zerknęła na swoją córkę. Nie takie słowa chciała usłyszeć o poranku.
— W ferie mieliśmy jechać odwiedzić dziadków — odparła kobieta łagodnym głosem, przypominając, że była tam również po to, by wspomóc ją w ciężkich chwilach, a nie tylko przygotowywać śniadania.
— Muszę pogadać z Chejronem. — Smętnie pogrzebała łyżką w półmisku. Zupełnie zapomniała o planowanej wizycie u dziadków, wyczekiwanym wyjeździe na narty oraz upragnionym wyrwaniu się poza granice Manhattanu. Jednak w obliczu zagrożenia przyjemności schodziły na drugi plan. — Może okaże się, że przesadzam i zdążę wrócić, nim skończysz pracę?
— Może — mruknęła Bethany bez przekonania. To nigdy nie kończyło się tak szybko. — No dobrze, jeśli właśnie tego potrzebujesz do szczęścia. — Westchnęła z rezygnacją. Nie chciała pokazywać swojego rozczarowania, skrycie liczyła, że wreszcie uda się im gdzieś wyjechać całą rodziną i miło spędzić czas z dala od codziennych utrapień. — W takim razie się zbieraj. Nie mam za dużo czasu.
Arianna narzuciła na plecy puchową kurtkę, na głowę czapkę z pomponem, a na nogi ciężkie trapery i zameldowała swoją gotowość do drogi. Bethany jeszcze raz spróbowała ją przekonać do zmiany decyzji, a gdy jej rozsądne argumenty, walące na głowę mgliste przeczucia Arianny, nie zadziałały, zamilkła i nie odezwała się przez resztę drogi.
Córka Zeusa czuła się fatalnie, jakby właśnie odwołała tegoroczne święta, przekładając lub prawdopodobnie odwołując wymarzony wyjazd matki, ale dziwaczne sny herosów zazwyczaj przewidują możliwą przyszłość lepiej niż meteorolodzy jutrzejszą pogodę.
CZYTASZ
Heros z Nowego Jorku
Fiksi PenggemarŻycia Arianny Mason nigdy nie można było nazwać normalnym czy spokojnym. Słowo "problem" przyjęła na drugie imię, lecz ona niezmiennie utrzymywała, że znalazła się w złym miejscu, o złym czasie. Wypadki chodzą po ludziach, lecz po Ariannie po prostu...