Rozdział 38.

1.9K 122 2
                                    

Początek końca.

- Nie zabijemy go! - krzyknął McCall.

- On już jest martwy! - odparował Dean.

Przewróciłam oczami, bo Scott kłóci się z łowcą mniej więcej od piętnastu minut i nadal mają nowe argumenty popierające ich stanowisko.
Spojrzałam na Isaaca i stwierdziłam, że jego też zaczyna już nudzić ta kłótnia, bo coraz trudniej było mu utrzymać otwarte oczy. Wykorzystałam fakt, że opiera on głowę na ręku i wykonałam szybki ruch, przez który jego czoło zetknęło się z powierzchnią konyuaru kliniki, w której się znajdujemy.

- Co jest, kur.. - warknął prawie przy tym przeklinając.

- Próbuje przerwać tę bezsensowną wymianę zdań - odparłam.

Moja taktyka okazała się skuteczna, bo Dean i Scott zamilkli i wpatrywali się we mnie, ale chwilę późnej przenieśli wzrok no coś za moimi plecami. Odwróciłam powoli głowę i lekko podskoczyłam widząc za sobą Castiela.

- Boże - jęknęłam łapiąc się za serce.

- Właściwe to już nim nie jestem - odparł anioł.

Zdusiłam śmiech widząc zdziwienie na twarzy Isaaca. Chłopak wyglądał jakby ktoś zatrzymał go w czasie w momencie, kiedy coś połyka, ale sama zareagowałam podobnie, kiedy dowiedziałam się, że Cass był 'Bogiem' przez pewien czas.

- Nic już mnie nie zaskoczy. - Spojrzałam na Scotta wzrokiem mówiącym, że jeszcze go czymś zaskoczę. - Nie odzywaj się, Jess.

Uśmiechnęłam się wyzywająco, jednak uśmievh zniknął z mojek twarzy, kiedy do kliniki wszedł Theo. W dłoni trzymał klucze od samochodu, a jego włosy były w bardzoo artystycznym nieładzie. Chłopak złapał ze mną kontakt wzrokowy, ale nic nie powiedział, przez co z moich ust wydobyło się westchnienie.

- Ciche dni macie, czy co? - parsknął Isaac.

Najgorsze jest to, że Lahey miał rację, mamy ciche dni. Od mojej gadki o śmierci Theo ogranicza nasze kontakty do minimum, ale i tak stara się być zawsze tam gdzie ja.
Nagle z pokoju, w którym ostatnio mnie podtapali wyszedł Deanton i spojrzał na Scotta.

- Coś znalazłem.

Wszyscy zgromadzeni, łącznie z Dean'em i Cassem, ruszyli za weterynarzem. Na środku sali, a dokładniej na stole, leżało ciało chłopaka, którego Lydia z moją i Liama pomocą znalazła w lesie.
Nie wiem, czemu Scott postanowił wrócić do tej sprawy, ale nie pytałam.
W czasie moich rozmyślań Deaton podszedł do ciała nastolatka ze szczypcami w dłoni i z ich pomocą wyjął mu coś z rany na brzuchu.

- Pazur? - zapytał Dean.

- Ogromny pazur - poprawił go Isaac.

Spojrzałam na Scotta, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że należy on do McKagana.

- Wiem już, czemu ten chłopak zginął po przyjęciu ugryzienia - oświadczył weterynarz. - Zabrano mu moce, organizm zareagował obronnie, jak przy odrzuceniu ugryzienia. Zakładam, że pazur należy do Ortrosa.

Cass podszedł do mężczyzny i bez ceregieli zabrał mu ze szczypiec pazur i zaczął go dokładnie oglądać.

- Jest większy niż powinien być - oświadczył.

Deaton wdał się w dyskusję z Cassem, a ja miałam tego wszystkiego dość.
Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi, a wszyscy zebrani spojrzeli w ich stronę.

- Proszę pomóżcie mu.

Alex stał w drzwiach i podtrzymywał Chrisa przed upadkiem. Chłopak wyglądał okropnie. Cała jego klatka piersiowa była w ranach wszelkiego rodzaju. Przez jego prawy policzek biegła ogromna szrama. Z jego ubrania prawie nic nie zostało, a jeśli jednak coś zostało to było ono całe w krwi.
Alex lekko zgiął się pod ciężarem Chrisa, kiedy ten bardziej się na nim oparł. Spojrzałam na Scotta, ale ten pomagał Deatonowi zabrać trupa ze stołu.

- Dajcie go tu - powiedział weterynarz, kiedy oczyścił stanowisko. - Ostrożnie.

Alex z pomocą Isaaca położył Chrisa na stole, a ja stałam jak sparaliżowana. Chłopak prawie nie oddychał, a Alex wyglądał jakby zaraz miał coś rozwalić. Podeszłam do niego, położyłam mu dłoń na ramieniu i powiedziałam:

- Będzie dobrze.

Chłopak spojrzał na rannego, a jego oczy momentalnie zmieniły kolor na żółty.

- Zabije go.

Alex przepchnął się koło mnie i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Posłałam Theo wymowne spojrzenie i pobiegłam za Rookerem.
Kiedy wyszłam z kliniki zatrzymałam się, żeby odszukać wzrokiem chłopaka, a w tym momencie koło mnie znalazł się Theo i, o dziwo, Dean.

- Alex? - krzyknęłam. - Alex!!

- Jego szukasz?

Spojrzałam w prawo, gdzie stał nie kto inny jak Patrick McKagan, a najgorsza była nie jego obecność, ale fakt, że trzyma Alexa za szyję przynajmniej dwadzieścia centymetrów nad ziemią.
Dean wyciągnął i odbezpieczył pistolet, w którym miał srebrne kule, które mogły zabić Ortrosa. Theo w tym czasie przemienił się i stojąc w rozkroku ryknął na mężczyznę.
Nie liczyłam, że McKagan daruję życie Alexowi, dlatego użyłam mocy i z niemałym wysiłkiem udało mi się 'wyrwać' go z uścisku Ogara.

- Punkt dla Ciebie - mruknął Patrick. - Nie wiem, czemu mój Pan tak boi się twoich mocy. Są nic nie warte.

- Boi się? - zdziwiłam się.

Mężczyzna nie odpowiedział, zamiast tego rzucił się w moją stronę i gdyby nie interwencja Dean'a, który mnie odepchnął. Zrobiłam kilka kroków w tył, a kiedy odzyskałam równowagę odepchnęłam McKagana za pomocą telekinezy dając Theo możliwość większego zamachu. Dean w tym samym czasie zaczął strzelać i w tym momencie nie obchodziło mnie, czy go zabije.
Widząc, że Isaac i Scott wybiegli z kliniki ruszyłam w stronę Alexa, który nadal leżał na ziemi.

- Alex - powiedziałam potrząsając chłopakiem. - No dalej! Alex!

Nie wierząc, że to zadziała uderzyłam chłopaka 'z liścia' w twarz, a ten ku mojemu zdziwieniu otworzył oczy.

- Wstawaj - nakazałam mu od razu. - Musimy spadać.

Pomogłam chłopakowi wstać i razem ruszyliśmy w stronę szkoły.
Biegłam ze świadomością, że tym razem potrzebna będzie wszelka pomoc.

Opublikowano: 21:58 28 grudnia 2017

Little Lies |Teen Wolf| ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz