Rozdział 11

522 35 2
                                    

Mama Arona, Caroline, przyszła po mnie z grupą dawnych łowców. Byłam skołowana i czułam się tak, jakby wszystkie moje zmysły były ściskane.To bolało. Bardzo. Ojciec Arona, Julian, chwycił mnie mocno za rękę i poprowadził do wielkiej sali, a właściwie nory. Na podłodze leżeli ranni ludzie. Każdy krwawił. To było najgorsze. Pieczenie w gardle odbierało mi rozum.
- Smacznego- odparł Julian i wpychając mnie do pomieszczenia zatrzasnął drzwi.
Z trudem udało mi się odsunąć pod samą ścianę.
- Hej... hej ty... pomóż mi- odparł jakiś facet.
Podeszłam do niego i przykucnęłam uśmiechając się.

Zęby zwykle kojarzą się z uśmiechem jednak w naturze oznaczają niebezpieczeństwo, zwłaszcza u drapieżnych istot. Tak więc to powinna być przestroga dla tych, którzy zakochują się w cudzym uśmiechu.
- Biedaczek- powiedziałam i dotykając rany na jego ręce przyłożyłam palce umazane krwią do swoich ust i oblizałam je.
- Pomożesz mi?-zapytał, a ja skinęłam głową czując, że tracę powoli kontrolę.
- Obiecuję, że będę delikatna- odparłam i pochylając się nad nim wgryzłam w jego szyję.
Czułam jak się szarpie i wyrywa, aż w końcu zwiotczał, a ja dalej piłam ten niezwykły płyn.

Kiedy nie mogłam już więcej z mężczyzny wydobyć odsunęłam się od niego i spojrzałam na leżącą pod ścianą kobietę. W tym momencie nie była dla mnie człowiekiem tylko pożywieniem. Istoty, których całe życie broniłam stały się dla mnie nic nie znaczącym źródłem pożywienia. Kobieta drżącymi rękami próbowała odepchnąć mnie od siebie. Kiedy kopnęła mnie zdrową nogą, gdyż każdy osobnik w pomieszczeniu miał złamaną jedną nogę, wściekłam się.

Wszystkie moje uczucia zlewały się w jedno- Głód.
- Nie ładnie- odparłam chwyciwszy nogę, którą mnie kopnęła.
- Bardzo nie ładnie- mój gniew przeraszał się w sadyzm.
Jednym mocnym ruchem złamałam jej zdrową nogę.
-Aaaaa!- jej wrzask rozległ się po pomieszczeniu.
-Ciii- przyłożyłam jej palec do ust.
- Nie lubię hałasu- odparłam jeszcze na swój sposób grzecznie. Potem mając już dość gadania rzuciłam się jej do gardła przebijając kłami tętnicę.

Krew spływała mi do gardła. Dzięki niej czułam się coraz silniejsza. Syta. Kiedy osuszyłam ciało kobiety ruszyłam do wyjścia. Byłam dużo bardziej opanowana. Lepsza. Silniejsza. Może nawet ładniejsza. Chociaż uroda nigdy nie miała dla mnie znaczenia. Wiedziałam, że zbliża się zmrok. Wiedziałam, że łowcy tu wrócą. Z tym, że teraz będę dla nich celem nie jedną z walczących. Musiałam się stąd ulotnić,ale nie sama. Musiałam zabrać rodziców Arona. Nie mogłam pozwolić, by zginęli. Zwłaszcza, że byli jedynymi osobami, które teraz mogły stać po mojej stronie.

Czułam, że wszystko straciłam, więc było mi już obojętne czy zabijam wampiry czy ludzi. Jedno było pewne. Nie zwrócę się po pomoc do matki. Nie mam zamiaru zginąć z jej broni. Never. Za drzewami pokoju zastałam Caroline i Juliana. Czekali na mnie. Powitali mnie z uśmiechem. Ja tylko skinęłam im głową. Nie było mi za wesoło.
- Musimy się stąd ulotnić. To nie był jednorazowy atak. Oni wrócą- powiedziałam.
- Wiemy- odparła Caroline.
- Musimy stąd uciekać- odparłam poważnie
- To również wiemy- Odparł Julian.
- To co my tu jeszcze robimy?-zapytałam.
- Łowcy otoczyli tunele. Jesteśmy w pułapce- odparła Caroline.
No i tyle z mojego wielkiego planu.
- Dobra, to w takim razie zabawimy się- odparłam z uśmiechem.

Nie chciałam nikogo zabijać. Zwłaszcza, że bałam się spotkać Kirę lub Arona. Nie mogłam pozwolić, by coś im się stało.
- Jeden warunek-odparłam
- Jaki?-zapytał Julian.
- Nie ruszamy Arona- odparłam
- Mówisz o naszym Aronie? Znasz go?-zapytała Caroline.
- To jest...był mój partner- odparłam szczerze i znowu zrobiło mi się smutno.
Przyjaźń jaka nas połączyła mogła trwać przez wiele lat. Jednak nie mogłam powiedzieć, że żałuję. Gdybym nie pomogła mu, teraz nie byłoby Arona.

Julian zamyślił się na chwilę.
- Jest jeszcze jedno wyjście z tuneli- powiedział.
- Nie zdążymy przed słońcem kochanie- odparła ze smutkiem Caroline.
- Możemy spróbować- odparłam
- To lepsze niż walka z jakby nie patrzeć rodziną- powiedziałam, a oni przyznali mi rację.
Rozproszenie po tunelach to niezbyt dobry pomysł. Dlatego całą trójką biegliśmy razem. Może nasza prędkość była zawrotna w porównaniu z ludzką, ale to i tak nie zmieniało faktu, że byliśmy w podziemiach.
- Właściwie co to za miejsce? Czemu nie ma go na żadnej ludzkiej mapie?-zapytałam pamiętając jak zadowolona z siebie była matka odkrywszy kryjówkę tych wampirów.
- Dawniej mieszkały tu elfy- powiedział Julian.
- Jednak wampiry robiły z nich sobie niewolników, takie prywatne worki z krwią- tłumaczyła Caroline wciąż nie zmniejszając tempa.

Myśl o tym, by więzić niewinne istoty była przerażająca.
- Co się z nimi stało?-zapytałam po chwili
- Wyginęły, podobno- odparła Caroline
- Od jakichś stu lat nikt ich już nie widział- przyznał szczerze Julian.
- Jak one wyglądały?-zapytałam zaciekawiona
- Spiczaste uszy, niezwykła uroda, spryt i szybkość lepsza niż u wampirów- odparła Caroline.
Nagle dotarliśmy do wąskiego przejścia.
- Wyjdziemy na peryferiach- powiedział Julian.
Wtedy poczułam znajomy zapach perfum. Aron.
- Szybko do tunelu- odparłam wpychając ich do środka. Zaostrzony kołek drasnął mnie w ramię.
- Aua!-odparłam
- Aron powaliło Cię?-zapytałam głośno.
Chłopak stanął przede mną. Nie patrzył z gniewem. Z żądzą mordu.

Był radosny.
- Żyjesz- odparł chcąc mnie przytulić. Cofnęłam się.
- Nie do końca. Nie podchodź proszę- odparłam cicho.
- Dlaczego?-zapytał, a ja pokazałam mu kły.
- Ooo...- odparł tylko. Wtedy z tunelu wyłoniła się na moment jego matka.
- Lena idziesz?-zapytała, a jej spojrzenie padło na Arona.
- Proszę Cię Aron...- wyszeptałam.
- Mama?-zapytał tylko, a ona spojrzała na mnie
- To jest mój syn, jak ty wyrosłeś- szepnęła ze łzami w oczach.
- Idźcie!-krzyknął.
Zrozumiałam słysząc szybkie kroki.
- Kocham Cię- szepnęłam
- Ja Ciebie też Lena- odparł
- Nie daj się zabić- to zabrzmiało jak prośba.
Skinęłam głową i płacząc wbiegłam za jego rodzicami do tunelu.

Ucieczka się powiodła. Julian miał zaprzyjaźnioną ludzką rodzinę, która zgodziła się nas ukryć w swojej piwnicy. Caroline uprzedziła, że jestem nowa, a kobieta będąca prawdopodobnie lekarzem przyniosła mi torebki z krwią. Dopóki się pożywiałam byłam opanowana i spokojna.
- Muszę się od was odłączyć- odparłam drugiego dnia spędzonego w całości w piwnicy.
- Zaczekaj, aż oswoisz się ze swoją naturą- poprosił Julian.
- Nie mogę, jestem typem samotniczki. Dam sobie radę, obiecuję-odparłam, a oni skinęli głowami.
- Pamiętaj, kiedy będziesz nas potrzebować pomocy będziemy tu- uprzedzili, a ja uśmiechnęłam się
- Aron może się cieszyć, że ma takich rodziców jak wy- przyznałam
- Co stało się z twoim ojcem. Poszedł do Was. Twierdził, że twoja matka go kocha i na pewno uwierzy, że nie jest niebezpieczny- odparła z zastanowieniem Caroline.
- Zabiła go na moich oczach- odparłam ze łzami.
- Miałam osiem lat- wyszeptałam.
- O matko, kochanie tak mi przykro- powiedziała i podchodząc do mnie przytuliła mnie mocno.
Odsunęłam się po chwili.
- Trzymajcie się - odparłam ruszając schodami pod górę
- Powodzenia mała- powiedział Julian.
Pomachałam im i wyszłam w ciemność nocy.

#Od Autorki

Kolejny rozdział.

Mam nadzieję, że Wam się podoba.

Trochę mi zajął, ale jest.

Co myślicie? Dawajcie gwiazdki i komentarze

Pozdrawiam

Roxi

Dipendenza Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz