— Brook, zaraz wyjeżdżamy, a ty nie jesteś spakowana!
Wywróciłam oczami i westchnęłam pod nosem.
— Jestem spakowana! – odkrzyknęłam i dodałam ciszej – Już od kilku dni.
— Brook, chodź tu w tej chwili i mi pomóż!
Zeskoczyłam z deskorolki i pozwoliłam jej się potoczyć na trawę. Powłóczyłam stopami po ziemi i weszłam do domu. Koło wejścia w przytulnym korytarzyku leżały kartony, na których czarnym markerem wypisane były ich ogólne zawartości. Skierowałam się do swojego pokoju. Walizki już stały obok drzwi. Stanęłam na środku pomieszczenia i rozejrzałam się po nim ostatni raz. Ściany pomalowane na biało, na których zostały ślady taśmy klejącej, którą wszędzie przyklejałam plakaty ulubionych zespołów. Tak samo jasne meble i pościel na łóżku. Uparłam się na ten kolor, bo dla mnie był synonimem słowa nowoczesność. Mimo moich wyobrażeń pokój wcale nie wyglądał nowocześnie, ale zimno, wręcz sterylnie.
Ale lubiłam go. Był moim kątem, którego harmonii nikt nie zakłócał. Tak samo jak Denver – moje miasto. Tutaj się urodziłam i dorastałam. Chciałam tu studiować i pracować. Chciałam tutaj wyjść za mąż i wychowywać swoje dzieci. Tu chciałam przeżyć całe swoje życie i umrzeć.
Tymczasem przeprowadzamy się do oddalonego o ponad tysiąc mil Chicago. Moi rodzice są pożądanymi w najlepszych firmach architektami. Od właśnie takiej dostali propozycję pracy, która była warta tyle zachodu, jakim jest przeprowadzka do innego stanu, zmiana mojej szkoły i poznawanie nowych ludzi. W zasadzie nowe znajomości nie były dla mnie jakimś szczególnym problemem. Może to dziwne, że mieszkałam całe życie w Denver, w stanie Kolorado, a nie miałam żadnych bliskich przyjaciół. Oczywiście miałam znajomych, z którymi się czasami spotykałam. Pożegnałam się z nimi wczoraj, kiedy poszliśmy na imprezę. Nie czułam potrzeby ściągania ich pod mój dom i urządzania ckliwych pożegnań.
Ostatni raz zerknęłam na biurko, przy którym przesiedziałam długie wieczory, by w końcu zrozumieć fizykę i uśmiechnęłam się pod nosem. Złapałam rączki walizek i wytoczyłam je z pokoju, po czym zaprowadziłam koło drzwi.
Obserwowałam mamę biegającą po domu, gdy sprawdzała, czy aby na pewno wszystko spakowaliśmy.
— Brooklyn, czy mogłabyś tak nie stać i mi wreszcie pomóc? – spytała, zakładając ręce na biodra.
Wcale nie wyglądała na swój wiek. W zasadzie ktoś mógłby ją wziąć za moją starszą siostrę, gdy była lekko pomalowana, a długim, falowanym blond włosom pozwalała swobodnie opadać na plecy.
— Ale w czym mam ci pomóc, mamo? – Spojrzałam na nią, marszcząc brwi w niezrozumieniu i przekrzywiając głowę w bok. – Przecież wszystko, co miało być spakowane, jest już spakowane. Sprawdziłyśmy cały dom i nic nie ma. A poza tym, mamy jeszcze dużo czasu. Po co ta cała nerwówka?
Kobieta przetarła twarz dłonią i pokiwała głową.
— Masz rację. Przepraszam, Brookie – powiedziała i podeszła do mnie. Uśmiechnęła się. – Chyba po prostu nie mogę doczekać się nowego domu.
— Chociaż jedna z nas – mruknęłam.
— Och, daj spokój. – Machnęła ręką. – Ciągle marudzisz.
— Bo nie rozumiem, po co ta cała wyprowadzka. Przecież zarabiacie naprawdę dużo, po co wam więcej?
— Tu nie chodzi tylko o pieniądze.
— A o co niby?
— Bo widzisz... – Kobieta zaczęła bawić się nerwowo obrączką na palcu. Uśmiechnęła się pod nosem, niczym zakochana nastolatka. – Ja zawsze chciałam zamieszkać w Chicago. Podobało mi się to miasto, a tu nagle taka okazja! Po prostu nie mogłam nie skorzystać! Znaczy... my nie mogliśmy nie skorzystać. – Przygryzła wargę lekko zakłopotana.
CZYTASZ
Hello, Chicago
Teen FictionBrooklyn zostawia ukochane Denver na rzecz Chicago, w którym jej rodzice - znakomici architekci - dostają propozycję pracy. Jest negatywnie nastawiona do przeprowadzki; najchętniej spędziłaby w rodzinnym mieście całe życie. Czy dziewczyna przekona s...