21

182 8 0
                                    

Kolejne dni miały określony schemat: szkoła, nauka, sen. Codziennie był jakiś sprawdzian lub kartkówka, na każdą lekcje musiałam być przygotowana, a często zdarzał się las jedynek w dzienniku.

Na dworze robiło się coraz zimniej, a drużyna cheerleaderek trenowała coraz ciężej. Często Millie kazała nam biegać po zajęciach na boisku szkolnym. O dziwo nikt się na to nie skarżył, co znaczyło, że naprawdę im na tym zależało. Nie ukrywałam, że byłam zdumiona.

Rozciąganie weszło mi w nawyk, dlatego codziennie gospodarowałam czas tak, by mieć na to przynajmniej pół godziny. Millie powoli wprowadzała figury, które koniecznie musiałyśmy umieć. Dosyć sprawnie szło mi opanowanie ich, a dodatkowym kopem był zbliżający się mecz, na który należało opracować układ.

Przez dużą ilość materiału do opanowania ominęła mnie jakaś impreza, na którą Alice bardzo chciała mnie zaciągnąć. Jej mottem było: "Szkoła nie zając". Ostatecznie zerwałam nockę, by nauczyć się na biologię.

Teraz, kiedy wylądowała przede mną kartka testu z zadaniami, cała wiedza wyparowała mi z głowy. Czytałam uważnie polecenia, jednak nie mogłam się skupić, bo ciągle zerkałam w stronę drzwi, czekając aż może wparuje do klasy chłopak, który powinien siedzieć teraz obok mnie. Przeprosiłby za spóźnienie, a potem rzucił mi spojrzenie niebieskich oczu w parze z uśmiechem.

Jednak do końca lekcji Louis się nie pojawił.

***

— Jak wam życie mija?

Wzruszyłam jedynie ramionami, drobiąc ciemny chleb z kanapki, którą mama wcisnęła mi rano zanim wyszłam z domu. Ostatnio stwierdziła, że powinnam się dobrze odżywiać, by zachować smukłą sylwetkę, którą jako cheerleaderka powinnam mieć. Wiedziałam, że miała rację, bo podstawą każdego treningu było jedzenie, które pochłanialiśmy. Nie protestowałam nawet, gdy musiałam pić ohydne koktajle z selera naciowego. W pewien sposób przelewała na mnie swoje nastoletnie marzenia. Nie przeszkadzało mi to, dopóki nie świrowała, a często miała tendencje do przesadzania. Tata patrzył na to dosyć sceptycznie, ale nie miał z tym problemu, póki byłam szczęśliwa.

Reszta osób przy stoliku mruknęła coś w odpowiedzi na pytanie Petera.

— Jacy wy dzisiaj rozgadani, aż się lepiej na duszy robi - powiedział i wywrócił oczami. Jednak na jego ustach wciąż gościł charakterystyczny dla niego uśmiech.

— Taka pogoda – mruknęła Daria ze wzruszeniem ramion. Luke przytaknął jej.

W końcu przy stoliku nawiązała się rozmowa. Wzięłam kęs kanapki i przeżuwałam dokładnie. Obserwowałam twarze znajomych, ale treści wychodzące z ich ust w ogóle do mnie nie docierały. Rozejrzałam się po stołówce i mimo że wiedziałam, że go tu nie zobaczę, poczułam dziwny zawód. Przełknęłam jedzenie.

— Co się dzieje z Louisem?

Rozmowa nagle ucichła, przerwana moim pytaniem. Chłopaki i dziewczyny spojrzeli po sobie. Poczułam się nieswojo, nie wiedziałam czy powiedziałam coś nie tak.

— Och, dajcie spokój – westchnął Michael. Czasem dosiadywał się do nas na stołówce. Zwrócił się do mnie. – Louis tak ma.

— Jak ma? Jesienna aura źle na niego działa? – pozwoliłam sobie na żart, mając nadzieję na rozluźnienie atmosfery. Nic z tego. – Czemu macie takie miny?

— Od kilku lat znika w te dni – podjął Luke trochę niepewnie. – Ma swoje powody. Możesz sama go zapytać, ale to jego sprawa.

Pokiwałam głową w zrozumieniu. Zajęłam się z powrotem swoją kanapką, a reszta wróciła do porzuconego tematu. Zżerała mnie ciekawość. Rozumiałam, że reszta mi o tym nie powie, bo to osobista sprawa Louisa i nie powinnam się tym interesować, ale nic nie mogłam poradzić na moją wścibską naturę.

Hello, ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz