11

202 10 2
                                    

Obudziło mnie nieznośne buczenie, które ledwie docierało do mojej świadomości. Jakimś cudem udało mi się uchylić powieki i wygrzebać z pościeli telefon. Na ślepo przesunęłam palcem po ekranie, celując w zieloną słuchawkę.

 Halo? Brook, jesteś tam? – rozległ się głos Alice przy moim uchu. Mruknęłam coś w odpowiedzi. – Okej, wnioskuję, że cię obudziłam. Właśnie czekam pod twoim domem.

 Co? Która godzina? – udało mi się powiedzieć w miarę zrozumiale. Przekręciłam się na plecy, przecierając zaspane oczy.

 Wpół do ósmej. Za pół godziny będę u ciebie, tym razem na serio, więc lepiej zacznij się szykować. Wstawaj, Brook!

Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Przyzwyczaiłam się trochę do światła i zsunęłam stopy na zimną podłogę. Byłam zmęczona i chyba zaczęła mnie boleć głowa. Do domu wróciłam około trzeciej, a po przebraniu się z powrotem w piżamę, zasnęłam o czwartej nad ranem. Finalnie przespałam trzy godziny. I na tak małym zapasie energii miałam przeżyć cały dzień. Jak?

Poszłam do toalety, a patrząc w lustro wiedziałam, że dzisiejszy makijaż nie będzie delikatny.

Kiedy załatwiłam swoje potrzeby, umyłam twarz i zęby, a potem rozczesałam włosy. Musiałam użyć suchego szamponu, bo nie prezentowały się najlepiej, a nie miałam czasu na umycie ich.

Zabrałam się za robienie makijażu, co chwilę coś ścierając czy poprawiając. Ostatecznie po worach pod oczami nie było śladu. Wyglądałam na odświeżoną i wypoczętą. Przeciągnęłam usta różową matową szminką i uśmiechnęłam się do swojego odbicia.

Pognałam do pokoju. Zrzuciłam piżamę, zastępując ją białym kompletem bielizny. Wybrałam sukienkę w kolorze pudrowego różu, którą kupiłam z dziewczynami. Rozkloszowany od pasa dół sięgał mi do połowy ud. Na stopy nałożyłam białe espadryle na koturnie, a do tego małą torebeczkę w tym samym kolorze. Wrzuciłam do niej chusteczki i klucze od domu. Rozejrzałam się po pokoju. Strzepnęłam kołdrę i usłyszałam huk. Zgarnęłam telefon z podłogi i wrzuciłam do torebki. Zbiegłam na dół i krzyknęłam, że wychodzę.

Otworzyłam drzwi i cudem uniknęłam uderzenia w twarz.

 Alice, tak mnie witasz? – obruszyłam się, patrząc z wyrzutem na dziewczynę, która chciała zapukać do drzwi.

 Sorki. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Chodź.

Podczas jazdy wpatrywałam się w okno, by choć trochę się rozeznać w terenie. Dziewczyny szczebiotały, ciągle zmieniając temat. Słuchałam je jednym uchem, a drugim wszystko wylatywało.

Kiedy zauważyłam wielki budynek placówki, spuściłam wzrok na swoje kolana. Wysiadłam ze spuszczona głową i podniosłam ją dopiero, gdy stałam na parkingu. Wpatrywałam się w mury przed sobą.

Szkoła była ogromna, o wiele większa od tej w Denver, a jej mury miały kolor czerwony. Wyglądała jak każda inny placówka. Przylegał do niej wielki parking, który prawie cały był zapełniony samochodami.

— Chodź, Brook – zawołała Daria. – Jeszcze się zdążysz napatrzeć – zaśmiała się.

Dziewczyny szły przodem, a ja za nimi. Dopiero teraz zauważyłam w co były ubrane. Alice miała prostą sukienkę w kolorze ciemnego różu z białym kołnierzykiem, a na stopach tak samo ciemne sandałki na koturnie. Tatiana postawiła na białą bluzeczkę i miętową plisowaną spódnicę do kolan. Na stopach miała tego samego koloru buty na grubym obcasie.

Szłam za dziewczynami, rozglądając się dookoła. Niektórzy uczniowie mijali mnie z obojętnymi minami, a inni taksowali mnie spojrzeniem. Czułam się trochę niekomfortowo, ale uniosłam wyżej brodę i uśmiechałam się do każdego. Nie drgnęłam nawet, gdy jakaś szatynka razem z rudowłosą obrzuciła mnie spojrzeniem, jakby oceniała moją pozycję w społeczeństwie. Minę miała beznamiętną.

Hello, ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz