12

194 10 0
                                    

Gdy wczoraj wróciłam do domu ogarnęłam swój plan lekcji i spakowałam do plecaka potrzebne zeszyty oraz jakiś długopis. Położyłam się spać dość wcześnie, by nie wyglądać jak zombie pierwszego dnia nowej szkoły.

Siedziałam przy wyspie kuchennej i jadłam jajecznicę przyszykowaną przez mamę.

 Na pewno nie chcesz, żeby cię zawieźć? – spytała kolejny raz.

 Na pewno – odpowiedziałam tak samo, jak poprzednim razem. Ogarnęłam busy, którymi mogę jechać i chciałam z tego skorzystać. – Poradzę sobie.

 Stresujesz się?

Włożyłam do ust ostatnią łyżkę jajek i przeżuwałam powoli. Wstawiłam talerz do zmywarki.

 Jeszcze nie – odparłam. – Idę do łazienki.

Wbiegłam na górę. Związałam niedbale włosy i wycisnęłam na szczoteczkę trochę pasty. Zaczęłam szorować zęby, a gdy wyplułam pianę, przeczyściłam jeszcze język. Wypłukałam usta. Zdjęłam gumkę z włosów i nałożyłam ją na nadgarstek. Przeczesałam jeszcze raz długie pasma i gotowa zeszłam na dół.

 Proszę, to twoje kieszonkowe – powiedziała mama, dając mi dwadzieścia dolarów.

 Dzięki. – Uśmiechnęłam się i schowałam pieniądze do portfela, który następnie schowałam w kieszeni plecaka w kolorze zgniłej zieleni z kilkoma naszywkami. Zerknęłam na zegarek. – Muszę już... – przerwał mi dźwięk pukania do drzwi.

Zmarszczyłam brwi, ale poszłam otworzyć.

 Cześć, Luke.

 Hej. Masz jakiś... transport? – spytał jakby trochę speszony.

 Właśnie miałam iść na autobus.

 Chciałabyś może jechać ze mną?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam jakiś zduszony pisk. Odwróciłam głowę i spojrzałam na mamę ze zmrużonymi oczami. Ta jedynie uśmiechnęła się szeroko i pokazała mi dwa kciuki w górę.

 Tak, byłoby super – przytaknęłam. – Zaraz wracam.

Zostawiłam uchylone drzwi, usiadłam na schodach i zaczęłam wciskać na stopy swoje trampki. Czułam na sobie spojrzenie mamy, ale uparcie je ignorowałam. Zarzuciłam plecak na ramię.

 Mamo, jadę z kolegą.

 Trzymaj się, Brookie!

Byłam pewna, że chciała powiedzieć: „Trzymaj się go".

Wyszłam z domu i posłałam uśmiech Luke'owi, kiedy otworzył mi drzwi na miejscu pasażera. Obszedł Volvo i usiadł za kierownicą. Zaczął luźną rozmowę, mówił, którzy nauczyciele są w porządku, a którzy dają w kość. Im bliżej byliśmy celu, tym bardziej doskwierało mi uczucie stresu formujące się w podbrzuszu. Ignorowałam je uparcie. Przecież to tylko szkoła. Taka sama jak w Denver.

Z jednym wyjątkiem.

Tu miałam znajomych. Może kiedyś nawet przyjaciół.

***

Na miejsce dojechaliśmy pół godziny przed pierwszym dzwonkiem. Wysiedliśmy z auta i powoli skierowaliśmy się do budynku placówki.

 Co masz pierwsze?

 Chwilka... - Wygrzebałam z kieszeni spodenek złożoną kartkę i zerknęłam na nią. – Biologia.

 Ja matmę. Pokażę ci, gdzie jest twoja sala.

Hello, ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz