25

165 10 1
                                    

Patrzyłam na Millie spod uniesionych brwi z uchylonymi ustami. Reszta paczki obserwowała nas, kryjąc chichoty, a Victoria, koleżanka Millie, stała lekko znudzona, przyglądając się swoim paznokciom.

Była przerwa na lunch, kiedy kapitanka przyszła do nas i oznajmiła mi, że wybrała mnie do bycia podrzucaną, więc muszę więcej ćwiczyć, bo wiąże się to z wykonywaniem jakichś figur w powietrzu.

— Żartujesz sobie ze mnie?

 Dlaczego?

 Nie nadaję się w ogóle do bycia cheerleaderką, a co dopiero do... tego! Nie wiem nawet, co ja robię w tej drużynie!

 Chcesz odejść? – zapytała, unosząc brew, a jej mina już nie była taka przyjazna.

Kiedy chciałam odpowiedzieć, poczułam kopnięcie w nogę. Przeniosłam wzrok na Alice, która patrzyła na mnie z miną wahającą się od błagania do chęci mordu. Zagryzłam wargę, czując prawie jak trybiki w mojej głowie obracają się szybko. Millie patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

— Może nie od razu odejść, ale nie czuję się na siłach do takich popisów.

Na twarzy Millie znów wykwitł uśmiech.

— Właśnie po to masz dodatkowe ćwiczenia. Wierzę w ciebie i wiem, że nas nie zawiedziesz.

Poklepała mnie po ramieniu nim się pożegnała i odeszła, pozwalając w spokoju dokończyć lunch.

Spojrzałam w dół na swój talerz z surówką i makaronem.

— Ona mnie nienawidzi – mruknęłam pod nosem.

— Bardziej bym powiedziała, że uwielbia – powiedziała Daria. – Normalnie już byś miała karę za stawianie się.

— Jaką karę?

— No wiesz, taki osobisty, morderczy trening.

Wyobraziłam sobie Millie z gwizdkiem i stroju moro, gdy każe biegać kilka okrążeń biednej, zmordowanej dziewczynie. Jęknęłam, gdy oczami wyobraźni zobaczyłam tam siebie.

Poczułam dotyk na kolanie i momentalnie uśmiechnęłam się, widząc rękę Louisa.

Po ostatnim meczu Alice wyjaśniła mi, że podarowaniem swojej koszulki chciał mi pokazać, że jestem dla niego ważna. Wtedy ja jej opowiedziałam o rozmowie z chłopakiem na imprezie.

— Wiesz co to znaczy? – zapytała wtedy. – Jesteście w związku!

I choć to było dla mnie dziwne, bo nigdy nie spotkałam się z takim dziwnym zwyczajem, miało sens. Gdy ostatnio Peter zapytał jak się sprawy mają, a Baker odparł: "Brook, ma moją koszulkę" zrozumiałam, że to było jednoznaczne z: "Jesteśmy razem". Z jednej strony wolałam stawiać sprawy jasno, a z drugiej było to interesujące, a nawet urocze – pokazywało, że gesty są ważniejsze niż słowa.

 Och, jakie to słodkie – parsknął Peter, wywracając oczami. Na ustach wciąż miał swój słynny uśmiech.

— Dobrze, że się ze mną zgadzasz – odparła złośliwe Alice, która oszalała na naszym punkcie. Nikomu nie pozwoliła nawet z nas żartować, co było trochę kochane, a jednocześnie minimalnie przesadzone. Ale taka była Alice – trochę kochana, minimalnie przesadzała i totalnie zakręcona.

Michael parsknął pod nosem, nie odrywając jednak wzroku od swojego telefonu. Alice wywróciła oczami.

— Zazdrościcie im – skwitowała, zajmując się swoim napojem.

Hello, ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz