Rozdział XX "Mój mały recydywisto"

5.1K 640 547
                                    


Noc była wyjątkowo zimna, włoski na ramionach Donghyucka jeżyły się, kiedy jechał rowerem, przez oświetloną latarniami ulicę. Odkąd wrócił do domu, mógł myśleć tylko o smutnym stworzeniu, które z ciepłego kochającego domu, trafiło do kojca w schronisku, więc kiedy tylko jego mama poszła spać, wziął rower i wymknął się po cichu. 

Zatrzymał się pod latarnią niedaleko domu Marka i zadzwonił. Już po chwili chłopak wyszedł na zewnątrz rozglądając się na boki. Donghyuck pomachał do niego. Mark podbiegł obejmując się ramionami, najwidoczniej dopiero wyszedł z ciepłego łóżka.

- Nie mogę wziąć auta, tata mnie zastawił. – Powiedział z przepraszającą miną. Donghyuck pokręcił głową, wiedział że i tak nie zaśnie, więc nie pozostawało mu nic innego.

- Dobra, pojadę rowerem.

- Czekaj. – Mark położył rękę na jego kierownicy. – Za kilka godzin będzie ranek, zadzwonimy wtedy do Nayeon i dowiemy się co z Harry'm, a po szkole do niego pojedziemy.

- Nie mogę czekać do rana Mark. – Powiedział strzepując jego dłoń. – Jest przymrozek, boję się że zamarznie przez noc.

Jego szczery głos i smutne spojrzenie wydawało się coś złamać w Marku, tak jakby mógł namacalnie poczuć jak ważny jest dla chłopaka ten zwierzak.

- Poczekaj chwilę, nie puszczę cię samego. – Powiedział wracając do domu.

*

Już po chwili jechali pustymi uliczkami miasta, aż na przedmieścia i jeszcze dalej, minęli mały lasek, który o tej godzinie wydawał się dużo straszniejszy niż przedtem. Donghyuck miał powieszony na kierownicy roweru koszyk. Bardzo mocno ściskał rączki i pedałował ile sił w nogach. Słyszał, że Mark jedzie cały czas za nim.

W końcu znaleźli się przed małym białym domkiem z zielonym dachem. Zostawili rowery i Donghyuck z dużym koszykiem pod pachą skierował się do furtki. Była otwarta jak poprzednim razem. Kiedy tylko weszli na teren niektóre psy zaczęły szczekać, a już po chwili całe schronisko zaniosło się ujadaniem.

- Donghyuck pospieszmy się. – Powiedział Marka idąc za nim w ciemności. Donghyuck znalazł odpowiednią klatkę i ukucnął przy niej.

- Cześć Harry. – Powiedział do psa, który nie szczekał, tylko siedział przy furtce wpatrzony w przestrzeń. Donghyuck wyciągnął koc z koszyka.

- Dobra wrzuć go tam i spadajmy. – Powiedział Mark rozglądając się nerwowo i naciągnął na głowę kaptur czarnej bluzy.

Jednak Donghyuck odłożył na bok koc i wyciągnął z koszyka sekator swojej mamy. Ostatnio jak tu był zauważył, że klatka Harrego jest zadrutowana, więc żeby się dostać do środka, musi przeciąć druty.

- Hyuck co ty robisz? – Zapytał Mark, z wytrzeszczonymi oczami, widząc jak chłopak przecina druty.

- Zabieram Harry'ego ze sobą. – Powiedział, nie przerywając pracy.

- Oszalałeś! Nie możesz ukraść psa ze schroniska. – Powiedział chwytając go za nadgarstek. Ich spojrzenia się spotkały, a w cieniu padającym na twarz chłopaka Donghyuck mógł zobaczyć tylko strach w jego oczach. Mark rzadko łamał zasady, w przeciwieństwie do Donghyucka, który z natury często pakował się w kłopoty. 

- Mark, te psy są tu po to, żeby ktoś przyszedł i je zabrał. – Starał się tłumaczyć cierpliwie, ale presja czasu coraz bardziej naciskała, a hałas dookoła nie pomagał.

- Ale są jakieś procedury. Nie możesz tak po prostu go zabrać. – Teraz to Mark próbował tłumaczyć, a Donghyuckowi zrobiło się go trochę żal. 

Treat Me Like a Princess (Markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz