Rozdział XXXI "Daj już temu spokój"

5.2K 735 676
                                    

- Hej! Co do... 

Wszyscy się zatrzymali i spojrzeli w stronę drzwi. Donghyuck poczuł, że dłonie Chana zniknęły, a on upadł na podłogę, tracąc równowagę. Ledwo się podniósł, żeby zobaczyć kto idzie w jego kierunku.

Jeszcze nigdy nie wiedział Marka Lee tak wściekłego jak teraz.

Gdyby to nie był Mark, pewnie zamknąłby oczy, szykując się na kolejny cios, tym razem od niego. Gdy Mark stanął przed Donghyuckiem, chwycił go za nadgarstek i pociągnął za swoje plecy, stając twarzą w twarz z Chanem.

- Wytłumacz się. - Powiedział cichym głosem w stronę koszykarza, ale było w nim słychać tyle napięcia, że pozostała trójka cofnęła się o krok.

- Przez niego zostawiłeś naszą drużynę. Jak mamy poradzić sobie w mistrzostwach bez kapitana? - Chan wyglądał teraz jak skrzywdzone dziecko, które tłumaczy się przed rodzicem.

- Dlatego postanowiłeś, że uderzysz Donghyucka, osobę która jest dla mnie najważniejsza? Liczyłeś, że co? Wrócę do was dzięki temu? - Jego głos był tak przerażająco spokojny, że nawet Donghyuck poczuł ciarki na plecach.

- Bo...

- JAKIM PRAWEM ŚMIAŁEŚ GO TKNĄĆ!? - Krzyknął i teraz to wyższy o głowę Chan skurczył się w sobie. Donghyuck lekko się skrzywił, bo dłoń Mark mocniej zacisnęła się na jego nadgarstku.

- Idźcie stąd... - Powiedział dotykając drugą ręką swoich skroni.

- Mark... - Odezwał się Hwiyoung.

- Powiedziałem spadać!

Czwórka koszykarzy zaczęła pośpiesznie wychodzić z sali z podkulonymi ogonami. Była to niesamowita prezentacja siły i charyzmy, której młodszy się nie spodziewał. Wiedział, że Mark był świetnym kapitanem, ale nigdy nie sądził, że będzie potrafił poradzić sobie z czwórką wściekłych chłopaków.

Donghyuck odetchnął, a jego spięte mięśnie w końcu się rozluźniły, kiedy potencjalne zagrożenie minęło. Teraz czekała go inna konfrontacja.

Mark miał na sobie czarne spodnie od garnitury i biała koszulę, kiedy się obrócił Donghyuck zobaczył, że pozbył się krawatu i miał odpięty jeden guzik od kołnierzyka, jego jasne włosy były trochę potargane, twarz blada i wyglądał jakby schudł, ale nadal pozostawał bardzo przystojny.

 Puścił nadgarstek Donghyucka i bez ostrzeżenia zmniejszył dzielący ich dystans. Młodszy wbił spojrzenie we własne buty, ale Mark uniósł delikatnie jego głowę w górę za podbródek. Ten gest był tak znajomy, że niemal fizycznie zabolało to młodszego.  

Donghyuck spojrzał w mleczno-czekoladowe oczy i widział jak chłopak bada wzrokiem jego twarz, miał przy tym ściągnięte usta i zmarszczone czoło. Podniósł do góry rękę i przyłożył mankiet swojej białej koszuli do kącika ust Donghyucka, żeby zetrzeć krew.

- Zabiję go. - Powiedział Mark drżącym głosem i obrócił się w stronę wyjścia z sali gimnastycznej z zaciśniętymi szczękami.

- Nie. - Tym razem to Donghyck złapał go za nadgarstek. - To ja zacząłem.

- Co? - Mark znów się obrócił i zmierzył go spojrzeniem. - Ty zacząłeś?

- Tak, to ja pierwszy go uderzyłem, ale chyba u niego nie wygląda to tak źle. - Uśmiechnął się słabo, czując coraz większy ból w miejscu gdzie uderzył go Chan.

Zaczął iść w stronę trybun. Usiadł na najniższej i poklepał miejsce koło siebie. Mark podszedł nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia.

Treat Me Like a Princess (Markhyuck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz