Rozdział 48

222 11 1
                                    

Wzdrygnęła się mimowolnie, gdy do jej uszu dotarł skrzeczący śmiech Bellatrix. W panującym mroku nie była w stanie jej dostrzec, ale była w stanie rozpoznać jej głos. Zresztą nie tylko jej.

Hermiona oparła się lekko na ręce próbując wstać z zimnego, wilgotnego betonu, ale nie dała jednak rady podnieść się bardziej niż do pozycji siedzącej. Obolałe i poranione ciało przyprawiało ją o niemiłosierny ból nawet przy najmniejszym ruchu. Spuchnięta kostka paliła żywym ogniem, pogruchotane kolano nie pozwalało się ruszać, kilka pękniętych żeber uniemożliwiało złapanie oddechu, a na twarzy czuła zakrzepniętą krew. W sumie tej krwi było dosyć sporo z czego pamiętała, gdy jeszcze miała luksus widzenia światła dziennego.

Sycząc z bólu i sapiąc próbowała wysiedzieć w niewygodnej pozycji w oczekiwaniu na nieproszonych gości. Zdawało jej się jednak, że głosy dochodzą z bardzo daleka, ale nie wiedziała czy może wierzyć we własny osąd – wczoraj zdawało jej się, że widzi swojego ojca stojącego przed kratami, bez słowa wpatrującego się w nią jak w najgorszego potwora. Wiedziała jednak, że to nie był prawdziwy on. Ten, który nie był wytworem jej wyobraźni, nawet nie wiedział o jej istnieniu, a co dopiero o tym kim jest i co może jej zagrażać.

Hermiona usłyszała szybkie kroki, a następnie zobaczyła stłumione światło, najpewniej pochodzące z różdżki schowanej pod szatą.

– Granger. – Usłyszała cichy, nerwowy głos.

– Snape? – wychrypiała.

Oblizała zaschnięte wargi i próbowała przełknąć ślinę, aby zwilżyć gardło.

– Co tutaj robisz? – powiedziała cicho.

– Sprawdzam, co z tobą. Ostatnio, gdy tutaj byłem leżałaś nieprzytomna i to raczej już przez dłuższy czas.

– Żyję, jeśli to chcesz wiedzieć.

– Dobrze, bo musiałem nakłamać Zakonowi, by nie próbowali wyważyć drzwi od Malfoy Manor. Jeszcze wszyscy ci idioci zostaliby pozabijani.

– Jakiś dobroczynny. – Prychnęła.

– Przestań gadać, Granger, tylko mnie słuchaj. – Ściszył głos jeszcze bardziej i gestem dłoni nakazał jej się zbliżyć.

Hermiona dotknęła dłonią ściany, szukając nierównych krawędzi, a gdy w końcu je znalazła podciągnęła się ostatkiem sił do góry. Obecność Severusa zmotywowała ją do działania. Chciała usłyszeć, co miał do powiedzenia. Chciała dowiedzieć się czegoś prawdziwego, od kogoś naprawdę istniejącego.

Oparła się o zimny mur lewym ramieniem i podtrzymując się nierównych krawędzi prawą ręką ruszyła w kierunku krat. Gdy dotarła do Snape'a, usłyszała świst wciąganego powietrza, ale nie dotarł do niej żaden komentarz.

– Jesteś tutaj od dwóch tygodni, mimo że może wydawać ci się więcej. Wiem, że specjalnie chciałaś tutaj przyjść po pełni, Draco mi wszystko wyśpiewał. Dla mnie to skrajna głupota, chyba że miałaś jakiś niesamowity argument za. Poza tym twoje stado ma się dobrze, widziałem się z nimi – martwią się o ciebie. Wszyscy się martwią, Granger. W Hogwarcie każdy z osobna chodzi na paluszkach, Zakon staje na głowie i co poniektórym niewiele brakuje do wyjścia z siebie. Serio, Granger, coś ty myślała przychodząc tutaj samej i pchając się na własne życzenie do lochów?

– Snape... – wychrypiała. – Pod postacią wilka nie wytrzymam. Zaklęcia mnie wykończą... Obawiam się jednak, że on czeka na moją przemianę. Może chce mnie sprawdzić, może się pobawić, nie wiem... – Kaszel zmógł jej całe ciało. – Powiedz, że wszystko w porządku. Mają czekać. Draco ma się nie wychylać. Harry'emu powiedz, że ma się nie martwić i że nic strasznego mi się nie dzieje.

~ HGxSS w granicach nierozsądku ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz