Rozdział 2

1K 44 0
                                    

Hermiona wpadła do skrzydła szpitalnego zdyszana biegiem do Rona i próbowała wziąć głębszy oddech, czego płuca nie tolerowały i zdawały się zaraz pęknąć na pół. Nie zważając na ból szybko omiotła spojrzeniem salę i stwierdziła z ulgą, że tylko jedno łóżko jest zajęte, co nieznacznie pomogło jej się uspokoić. Chociaż tutaj nie prześladowały ją spojrzenia ludzi, którzy mijali ją na korytarzu i śmiali się z jej występku. Tak jakby im się to nigdy nie wydarzyło i po prostu nie potrafili przyjąć faktu, że mimo iż może jest najlepszą uczennicą, jednak nie zmienia to faktu, że może mieć swoje gorsze dni, i że taki właśnie miała dzisiaj. Na Merlina, przecież nic się nie stało, chyba.

Niewiele myśląc podbiegła do zajętego łóżka i zaczęła szarpać ramię chłopaka, by wybudzić go ze snu. Wciąż nie miała pojęcia, czy jego umysł nie zdążył już się cofnąć w rozwoju w stosunku do małego dziecka, chociaż i przed spożyciem eliksiru nieraz zachowywał się jakby miał właśnie tyle lat.

Pani Pomfrey właśnie w tym momencie wkroczyła do skrzydła z dwoma flakonikami eliksirów, które zapewne miały działać odwrotnie niż Eliksir Głupoty, a może nawet było to antidotum. Spojrzała na nią gniewnie i już otwierała buzię, aby wyprosić ją z sali, gdy dziewczyna niepewnie i zdenerwowanie spytała:

- Proszę pani, zdążyła pani uchronić Rona przed tym eliksirem? - Od starszej kobiety odeszło już uczucie gniewu, które zastąpione zostało sympatią i spokojem.

- Tak, panno Granger. Jemu już nic nie dolega, właśnie przed chwilą podałam mu odpowiednią miksturę, chociaż przez chwilę martwiłam się, że nie zadziała. Po raz pierwszy widzę, aby ten oto eliksir działał tak mocno. Na pewno jest to też sprawa uwarzenia. - Rozważała przez chwilę, po czym ponownie podjęła: - No, ale wracając, pan Weasley niedługo będzie mógł wyjść ze skrzydła szpitalnego, ale na razie musi odpocząć i zażywać eliksiry wzmacniające i inne im podobne. - Uniosła nieco wyżej fiolki, wskazując, że to są te 'inne' mikstury, które musiała podawać rudzielcowi. I to tym bardziej tylko przez jej głupotę. Nawet nie była pewna tego, jak doszło do tej całej sytuacji.

Zadzwonił dzwonek ogłaszający lekcję, a Hermiona nadal czując wyrzuty sumienia w głębi ducha wstała i cicho życzyła mu szybkiego powrotu do zdrowia, czego pewnie i tak nie usłyszał, po czym udała się na ostatnią lekcję - transmutację.

Profesor McGonagall zdążyła się dowiedzieć o tym co zrobiła jej uczennica w przeciągu kilku minut na przerwie, ale wiedziała, że pomimo wszystkiego dziewczyna dobrze wiedziała co grozi po takiej miksturze i obie zdawały sobie sprawę, że na pewno nie są to aż tak złe skutki, jakie mogły być po innych eliksirze. Jakby nie patrzeć Hermiona, przesiadując nałogowo w bibliotece, potrafiłaby od razu wyrecytować poważniejsze wywary, które przez niedopracowane oko lub przekręcenie chociaż jednego składnika, mogły być niebezpieczne dla wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Wiedziała jednak, że zapewne i tak obwiniała się o całe zajście.

Przez to niemiłe doświadczenie na koniec roku, postanowiła, że zostawi ją w spokoju na lekcji i nie będzie się niczego z jej strony domagać. Czemu dziewczyna ma mieć jeszcze gorszy humor?

Hermiona wpadła do klasy kilka minut po dzwonku czując tym razem przeraźliwie bolącą kolkę pod jej żebrami, przez którą nie mogła złapać powietrza.

- Ja, przepraszam, pani profesor. Ja... - Nim zaczęła się w jakikolwiek sposób tłumaczyć nauczycielka powstrzymała ją ruchem dłoni.

- Nic się nie stało, Hermiono. A teraz zajmij swoje miejsce i otwórz podręcznik. Dzisiaj zajmijmy się transmutacją pół-żywą. - Zwróciła się już do całej klasy, a jej słowa skoncentrowały uczniów na własnej osobie. - Będziemy zamieniać żuka w guzik.

~ HGxSS w granicach nierozsądku ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz