Rozdział 58

134 17 0
                                    

Machinalnie przetarła wierzchem dłoni czoło pozbywając się drażniącego potu. Nieumyślnie stworzyła ciemny ślad na skórze. Podniosła z ziemi kolejny patyk i zaniosła cały stos przed namiot. Poprawiła kamienie leżące na ziemi i ułożyła część patyków w szkielet piramidy, a pozostałe schowała w przedsionku namiotu. Musiało im wystarczyć jeszcze na jutrzejszy poranek. Spojrzała na niebo ledwo przebijające się przez koronę drzew. Nie wyglądało jakby miało zbierać się na deszcz, ale wolała nigdy nie ryzykować, że nie będą mieli przy czym się ogrzać. W deszczowe dni rozpalali ognisko w przedsionku, jednak w słoneczne, tak i jak ten, woleli nie dymić w namiocie. Poza tym ogień powodował, iż momentalnie robiło się gorąco w części sypialnianej, którą z kolei ciężko było wywietrzyć.

Usłyszała szelest liści i błyskawicznie odwróciła głowę w tym kierunku. Bicie serca przyspieszyło i zamiast słyszeć dźwięki na zewnątrz słyszała dudnienie własnego serca. Nic się nie dzieje, to tylko urojenia. To medalion, tłumaczyła sobie, skupiając się na pogłębieniu oddechu. Wstała powoli i rozejrzała się wokół. Pomimo magii, jaką nałożyła na ich namiot codziennie ryzykowała wychodząc poza bariery ochronne. Zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli Śmierciożercy nie wyczują jej magii to mogą wyczuć jej zapach. Po ucieczce z Ministerstwa Magii wierzyła, że Śmierciożercy będą ich szukać z dwojoną siłą. Jej szukać.

Liście drzew lekko kołysały się na wietrze, jednak nie dostrzegła niczego niepokojącego. Przykucnęła ponownie i rozpaliła ogień. Weszła do namiotu i dostrzegła Harry'ego wpatrującego się w zamyśleniu w stół.

– Hej, Harry – powiedziała cicho, nie chcąc wystraszyć chłopaka. – Teraz moja kolej.

Nic nie mówiąc ściągnął medalion i ułożył na jej dłoni.

– Co mamy zrobić, Hermiono? – Pytanie z jego ust wyszło niespodziewanie i to dla nich obojga.

Zawiesiła medalion na szyi, usiadła obok niego i schowała jego dłoń w swoich.

– Nie wiem, Harry, ale damy sobie radę. Dawaliśmy przez tyle czasu, więc i teraz się nie poddamy.

Harry pokręcił słabo głową.

– Herm, co my możemy? Medalion odebrał Ronowi rozum, przez co jest Merlin jeden wie gdzie. Modlę się do bogów, aby nie były jeszcze pojmany. Za to my jesteśmy skazani na noszenie tego czegoś – wypluł to słowo z obrzydzeniem. – A jakby tego było mało nie mamy pojęcia gdzie znaleźć miecz Gryffindora. – Jego głos był nasiąknięty smutkiem i goryczą.

– Harry, spójrz na mnie – rozkazała.

Powolnie przesunął na nią spojrzenie. Wyglądał mizernie. Blady, z podkrążonymi oczami, rozmierzwionymi włosami i przetartej szacie wyglądał jak uciekinier wyciągnięty żywcem z mugolskiej książki. Wiedziała, że sama nie wygląda lepiej – dlatego już od tygodni przestała przyglądać się swojemu odbiciu w lustrze.

Gdy na niego patrzyła, to aż ściskało jej serce. Jak mogła nawet przed Voldemortem udawać, że jest z nim pokłócona? Że go nienawidzi i chce się zemścić? Jak mogła mu to robić, gdy tak naprawdę był jej przyjacielem od... od zawsze. Zawsze o niej myślał, a teraz gdy byli zdani tylko na siebie robił co mógł, aby było jej jak najlepiej. Bogowie, dbał o nią jak o siostrę, kłócił się z nią o to, że nie będzie nosić medalionu, o jej samotne wyjścia na poszukiwanie jedzenia. Był niesamowicie opiekuńczy i gdyby mógł najpewniej nie opuszczałby jej na krok – będąc zawsze w gotowości, aby otulić ją ciepłym kocem i podać herbatę. Otworzył się przed nią jak nigdy, podzielił się swoimi najgłębszymi wątpliwościami i wspomnieniami. Razem jedli, wspierali się, ćwiczyli obronę umysłu, przygotowywali posiłki i sobie ufali. Ufali sobie tak bardzo, że aż miała skręt żołądka, gdy pomyślała o tym wszystkim, co zrobiła. O tym, jak się zachowywała, jak kiedyś się do niego odzywała, co chciała osiągnąć. Jak go z pewnością zraniła.

~ HGxSS w granicach nierozsądku ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz