Rozdział 55

325 25 14
                                    

Hermiona miała pustkę w głowie pakując kolejne ubrania i książki do torby. Co na pewno musiała ze sobą zabrać? Czy powinna porozmawiać z Harry'm i Ronem przed wyjściem? Przerwała pakowanie i usiadła na łóżku trzymając w ręce masywną książkę. Czy to był dobry moment na jej wyjazd? Czy nie powinna była naprostować najpierw relacji z chłopakami? Nie może przecież ich tak nagle zostawić, a później wrócić, Merlin jeden wie kiedy i oczekiwać, że z dnia na dzień staną się ze sobą znów zżyci. A tego przecież będzie chciał Voldemort.

Westchnęła, odłożyła książkę na bok i podeszła do okna. Popatrzyła się w ciemne niebo, po czym oparła głowę o zimną szybę. Była rozdarta. Chcąc wkupić się w szeregi Czarnego Pana musiała mieć coś więcej niż stado, a chcąc go pokonać musiała znaleźć się w jego szeregach. Hermiona wiedziała, że nikt nie wymaga od niej tak wielkich wyrzeczeń, ba, na pewno nikt nie wymagałby tego, by walczyła przeciwko Voldemortowi na własną rękę. Ale czy wierzyła w ich zwycięstwo? Czy chciała powierzyć swoje życie w ręce obcym jej ludziom? Czy mogła odpuścić sobie i nawet nie postarać się zawalczyć we własnym zakresie? Nie, jasne, że nie.

Podniosła wzrok i wyjrzała przez okno. Na dworze było spokojnie, teraz wiatr wiał tak łagodnie, tak delikatnie, jakby nie zagrzewał do walki, a mówił by zwolniła. Więc zwalniała. Zrzuciła torbę z łóżka i się na nim położyła. Wyjedzie, gdy ogarnie sprawy z chłopakami, gdy będzie spokojnie i stabilnie. I postara się ogarnąć to szybko, jak najszybciej się uda. Tak, by nie czuć, że piasek ucieka jej pomiędzy palcami.

W głowie utworzyła projekcję scen, w których zbliżała się do chłopaków. Wyobrażenia mniej lub bardziej realne przedstawiały jak w trójkę rozmawiali, śmiali się i obejmowali – jak za starych czasów. Do tych obrazów zasnęła.

Hermiona weszła wraz z uczniami do Wielkiej Sali. Myślała, że wszystkie głowy jak na zawołanie odwrócą się w jej stronę, jednak nikt w tłumie nawet na dłużej nie zawiesił na niej spojrzenia. Zapomniała jak bardzo brakowało jej tego uczucia, normalności, życia zwykłej uczennicy, odkrywania nowych książek, pisania prac, wykładów, nauki.

Z daleka zobaczyła rudą i czarną czuprynę. Chłopcy siedzieli przy stole i zawzięcie o czymś dyskutowali. Hermiona zatrzymała się i przyjrzała im się uważnie. Na samo wspomnienie tego, ile razem przeszli zrobiło jej się cieplej na sercu. Jak mogła być na nich zła? Dumbledore co chwila powierzał im ciężkie zdania, a oni nie mieli żadnego zaplecza, by im podołać. Czy ktokolwiek przeszkolił ich do szukania i niszczenia takich przedmiotów, jak horkruksy? Czy posiadali odpowiednią wiedzę i doświadczenie? Czy ktokolwiek z ich rówieśników przebywających w Hogwarcie posiadał taką wiedzę?

Ron szturchnął Harry'ego i teraz obaj wypatrywali się w nią z niepokojem wymalowanym na twarzy.

– Hermiona? – zapytał zszokowany Harry. Jego twarz momentalnie rozpromieniła się. – Hermiona! – zawołał. Wstał, podbiegł do niej i przygarnął ją do siebie, otulając ją ramionami.

Hermiona stała jak sparaliżowana. Kiedy ostatnim razem ktoś ją przytulił i tak ucieszył się na jej widok? Kiedy ostatnim razem czuła ciepło drugiego ciała tak blisko swojego? Przymknęła oczy i mocno objęła Harry'ego w klatce zaciskając ręce na jego bluzce. Wzięła głęboki wdech zaciągając się jego zapachem. Pachniał jak dom.

– Hej, wszystko w porządku? – Odsunął Hermionę delikatnie od siebie i spojrzał na jej załzawioną twarz.

– Tak, tak. – Zaśmiała się krótko, wycierając oczy rękawem. – Po prostu tęskniłam za wami. – Spojrzała nad jego ramieniem na Rona.

– Jak się trzymasz? Dumbledore powiedział nam o twoich rodzicach. Wiem, że musiał im wymazać pamięć i ich przenieść.

– Tak, nie było łatwo znaleźć im nowe miejsce do życia. Poza tym wiem, że wciąż żyją, ale to było tak samo trudne, jakby umarli.

~ HGxSS w granicach nierozsądku ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz