Rozdział 11

2.1K 249 79
                                    

  Przyjechała karetka, zabrali mnie i kurdupla do szpitala, gdzie od razu uzyskaliśmy pierwszą pomoc. Wszystko fajnie i w ogóle, ale czemu musieliśmy skończyć w jednej sali? No niby od ponad pół roku śpimy w jednym pokoju w akademiku, ale może chociaż tutaj chciałbym spać sam lub z jakimś innym gościem, byle nie z nim...

Dostałem zakaz wstawania, musiałem leżeć... Mimo wszystko ja tak nie mogłem. Po założeniu szwów musiałem zostać na obserwacji 2 dni... Ale już pierwszy, okazał się dramatem. Czemu? Kurdupel się obudził...

— Gdzie ja jestem? — spytał.

— W szpitalu — powiedziałem od niechcenia.

— Czemu? Co się stało? Czemu ty też tutaj jesteś?

— Jakiś chłopak cię pobił, dlatego zabrali cię do szpitala.

— Dobra, to tłumaczy ból, a ty? Co tutaj robisz?

— Źle się poczułem — skłamałem, przecież nie powiem mu, że dostałem nożem, ponieważ go broniłem, przenigdy się do tego nie przyznam.

— Wszystko w porządku?! — podniósł głos.

— Tak, teraz już dobrze, ale połóż się, lekarz zabronił ci wstawać — powiedziałem, najłagodniej jak mogłem, chociaż miałem chęć splunąć mu w twarz, czasami się zastanawiam, czemu jestem takim sadystą?

— Ulżyło mi... — z powrotem położył się lekko na poduszkach, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Hmm... Czyli się o mnie martwisz?

— A czemu bym nie miał? W końcu... — zawahał się — jesteś moim przyjacielem...

— Mówiłem, ja nie mam przy... — przerwał mi.

— No to teraz już masz — zaśmiał się.

Zauważyłem, że przy wcześniejszej odpowiedzi się zawahał, jednak nie miałem zamiaru dopytywać się, o co chodzi. Najwyraźniej, także miał ukryte motywy, podobnie do mnie, potrafię to zaakceptować, jednak nienawidzę kłamstw. Ponadto, nie miałem ochoty na rozmowę z nim, mimo wszystko jakimś prawem, denerwowałem się... W tej jednej chwili zrozumiałem, muszę zakończyć kontakt z gówniakiem, ponieważ zawsze, gdy jest blisko, ma miejsce dziwne zdarzenie, lub czuje się, jakbym nie był sobą — to dziwne.

Leżałem sobie wgapiony w ekran telefonu. Co chwila, przychodziły mi powiadomienia o polubieniach, lub komentarzach pod kolejną częścią opowiadania. Cieszę się, że ludziom się podoba, ale to trochę upierdliwe. Łączna ilość powiadomień z dzisiaj wynosi ponad 100, zajebiście.

— Al, śpisz już? — spytał kurdupel, skoro chciał coś powiedzieć, to lepiej udawać, że się śpi. Starałem się równo oddychać, odwróciłem się delikatnie w jego stronę, otwierając odrobinę oczy, by go widzieć. — Więc śpisz... — kontynuował — Cholera... — położył ramię na głowie, tak aby ta zasłaniała mu oczy, to co mnie zaskoczyło, to, to, że po policzku spłynęła mu łza — Jesteś okrutny... — to ostatnie słowa, jakie wypowiedział tego wieczoru.

Następnego dnia, wstałem szybciej niż on. Zaraz po przebudzeniu, wyszedłem na korytarz, by skorzystać z ubikacji i kupić sobie coś do jedzenia w szpitalnym sklepiku. Nie miałem nic do jedzenia, w końcu nie miał mi kto coś przywieźć. Podczas chodzenia rana cholernie mnie piekła, mimo to, musiałem uważać, żeby Niko tego nie zauważył. Wiem, że najpierw by się cieszył jak głupi, że o niego „dbał", jednak później by mówił, że to wszystko jego wina, po czym by się popłakał. Nie rozumiem tego gościa albo się cieszysz, albo smucisz, bo tak działa normalny człowiek, prawda?

Gdy doszedłem do sklepiku, ten okazał się zamknięty, przez co byłem zmuszony wrócić do pokoju z burczącym brzuchem (śniadanie w szpitalu podawali dopiero o ósmej). Po drodze mijałem wejście do szpitala. Popatrzyłem w kierunku upragnionej wolności, jednak zaraz odwróciłem wzrok. Jeszcze dzień, wytrzymasz, powtarzałem w myślach. Nagle ktoś zawołał mnie po imieniu, okazało się, że byli to rodzice Nikolaia. Wyglądali na przestraszonych, w końcu chyba każdy rodzic by był, gdyby nagle się dowiedział, że jego dziecko trafiło do szpitala.

— Algierze! Co z moim dzieckiem, co z Niko?! — zawołała przestraszona kobieta — jego matka.

— Niech pani usiądzie, jest pani przeraźliwie blada... — mówiąc to, posadziłem ją na krześle w poczekalni — Wszystko dobrze?

— Tak... Znaczy nie! Gdzie jest Niko?! — krzyczała, podczas gdy jej mąż ją przytulał nic nie mówiąc.

— Już dobrze, został tylko pobity, ma spuchniętą twarz, ale nic poza tym — uśmiechnąłem się, żeby ją uspokoić.

— Rozumiem... — odetchnęła z ulgą.

— Widzisz kochanie? Mówiłem ci, że wszystko z nim dobrze, w końcu ma Algiera, prawda? — powiedział jej mąż, po czym spojrzał na mnie i się uśmiechnął.

—Oczywiście — potwierdziłem, mimo iż nie miałem zamiaru więcej użerać się z tą pokraką.

— Mógłbyś nas do niego zaprowadzić? — zapytał mężczyzna.

— Dobrze, w takim razie proszę za mną. — uśmiechnąłem się i ruszyliśmy labiryntem korytarzy.

— Tak w ogóle, to czemu tutaj jesteś? — spytała kobieta.

— Powiedzmy, że też mi się nieco dostało... — zaśmiałem się, jednak wraz z tą czynnością, rana zabolała mnie, jednak nie mogłem dać tego po sobie poznać.

— Wszystko dobrze? — zapytała lekko zasmucona.

— Tak, lekarze zostawili mnie jedynie na obserwacje.

— Mój syn, to prawdziwy szczęściarz, mając po swojej stronie kogoś takiego jak ty... — uśmiechnęła się — broniłeś go prawda?

— Tak... — odpowiedziałem — Tylko proszę mu tego nie mówić...

— Czemu? — spytała.

— Będzie się obwiniał, prawda?

— Och, racja, ale mimo wszystko dzięku... — jej wypowiedź przerwał mój burczący brzuch — O jacie, ktoś tu jest głodny, proszę jedz na zdrowie — zaśmiała się, po czym wyciągnęła z foliowych worków bułkę.

— Dziękuje bardzo! — krzyknąłem uradowany.

Jego rodzice nie są tacy źli, gdyby ich syn też taki był, pomyślałem.  


  ¸„.-•~¹°"ˆ˜¨ ¨˜ˆ"°¹~•-.„¸   


Witam was.

Mam parę dobrych wiadomości i jedną złą, no to zaczynamy od tej złej, nie?

No to tak... Mówiąc wprost - zepsułam tę książkę... Szczerze mówiąc, to skończyłam ją pisać, ale... Wcale mi się nie podoba ;c
I teraz nie wiem, czy pokazać wam to... to "coś", czy zawiesić i może kiedyś dokończyć, jak wolicie?

(oczywiście, nie obiecuję, że kiedykolwiek bym ją dokończyła...)


No a teraz dobre wiadomości. 

W odpowiedzi na poprzedni rozdział, większość głosowała za maratonem, więc przez ten tydzień (do soboty, włącznie) dodam rozdziały, ale proszę, nie zawiedźcie się, czytając to gów... ekhem, tą nie udaną opowieść. 

Następną dobrą wiadomością jest także to, że zaczęłam publikować nową opowieść na podstawie one-shotu. Śmiało, możecie zaglądnąć na mój profil i ją sobie znaleźć.

Tytuł: 

Odrodzenie

Opis: 

Jestem chory...

Poważnie chory...

Umieram...

Odradzam się...

I znowu umieram...

Czy cztery szanse wystarczą, bym zrobił coś pożytecznego?


Okładki nie chce mi się wstawiać...
Przepraszam, że tak ozięble, ale ostatnio nie mam humorku na nic...

A właśnie, rozdziały 1-10 poprawione zostały przez Staszqa z Tora Scans, za co strasznie mu dziękuje, bo dzięki nie mu, ta historia z fajnym pomysłem, a okropnym wykonaniem, przynajmniej nie będzie miała błędów i będzie napisana w poprawnej polszczyźnie.

Też mu podziękujcie, bo robi to dla was!

Chłopak cierpi, wypala sobie oczy, mózg mu się przegrzewa z myślą, że poprawia yaoi... 

Okażmy mu trochę wdzięczności!


No, to chyba wszystko co miałam do przekazania...

Jeszcze raz przepraszam, że zawiodłam wasze oczekiwania...

Jutro nie za bardzo będę miała czas, więc opublikuje to dzisiaj.

Do poniedziałku!

Bezwzględna siła |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz