Rozdział 06

2.5K 303 30
                                    

 

— Mamo, pojedziemy do cioci? — spytałem jako sześcioletni chłopiec.

— Hmm... Dobrze, akurat muszę jej coś zawieźć — uśmiechnęła się, po czym zwróciła się do taty. — Kochanie, jedziesz z nami?

— Oczywiście — odpowiedział, a chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie. Jednak nim odpalił samochód, ostrzegł mnie.

— Alguś, synku, tylko pamiętaj, niczego nie dotykaj, dobrze? — on znał moją siłę, mama tak samo.

— Dobrze! — powiedziałem szczęśliwy.

Wyjechaliśmy spod domu, kierując się do sąsiedniego miasta, w którym mieszka ciocia. Minęliśmy już dom państwa Eldo i pani Feni. Za chwilę miała być krzyżówka, na której rogu stała śliczna kawiarnia. Akurat tak się złożyło, że pod kawiarnią ulotki rozdawał mężczyzna z moją ulubioną postacią z bajki - Garfieldem. Kocham tego kota!

— Mamo, mamo, patrz, Garfield! — krzyknąłem, po czym przyłożyłem ostrożnie dłonie do szyby.

To stało się bardzo szybko...


Szyba wypadła. Mama zaczęła krzyczeć, bała się, że wypadnę. Ojciec spanikował i skierował auto wprost pod koła tira. W chwili, gdy przód ogromnego auta zbliżał się do mnie, gdy był już na wyciągnięcie ręki... Ja wyciągnąłem ręce przed siebie, chcąc go zatrzymać. Udało się, przeżyłem, nie miałem nawet zadrapania. Lecz moi rodzice... Zostali zmiażdżeni.

Widziałem ich ciała, całe rozprute. Widziałem ich wnętrzności oraz ich krew na swoich rękach.

Wtedy zrozumiałem...


— To ja ich zabiłem... — powiedziałem, na wpół śniąc.

— Al, wstawaj! — usłyszałem głos nad sobą, jak przez mgłę. — Wstawaj!

Dopiero wtedy się całkowicie obudziłem.

Nade mną stał Niko z przerażoną miną.

— Miałeś zły sen?— spytał.

— Zły... sen? — wtedy powróciły do mnie wspomnienia. — Mówiłem coś...?

— Strasznie się miotałeś. Miałeś minę, jakbyś bardzo cierpiał... A na końcu powiedziałeś... „To ja ich zabiłem". Kogo zabiłeś, czemu?

W chwili, gdy to powiedział — oniemiałem. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć...

— Śniło mi się, że pozabijałem wszystkich w tej szkole, okropieństwo...

— To dlatego, że zawsze się izolujesz od ludzi — zaśmiał się. Chyba mi uwierzył.

— Nie moja wina — westchnąłem.

— W takim razie czyja? Odruch?

— Odruch.

Po mojej odpowiedzi zaczął się śmiać. Nawet się nie zorientowaliśmy, gdy było już grubo po trzynastej. Minęło może z dziesięć minut od naszej rozmowy, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi, już drugi raz tego dnia. Musiałem otworzyć drzwi, tak samo jak poprzednim razem. Przyzwyczaiłem się do obecności Niko oraz nie chciałem go zbędnie prowokować, gdy byliśmy sami, więc nie nosiłem kaptura - lecz teraz przyszła pora, aby znowu go założyć. Wyruszam na wojnę przeciwko obcym ludziom. Nie chcę z nimi rozmawiać...

Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazało się troje ludzi: kobieta, mężczyzna i dziewczynka, na moje oko wygląda jakby była w moim wieku, czyli między 15 a 17 lat.

— Dzień dobry — przywitała się kobieta. — Czy to tutaj mieszka Nikolai?

— Tak, oczywiście, państwo są jego rodzicami, prawda? Proszę, zapraszam do środka — uśmiechnąłem się. — Niko! Twoi rodzice!

Gdy usłyszał, że już przybyli, widać było, że kurdupel od razu się rozweselił. Biegł w ich stronę, po czym się przytulił — jak ja nienawidzę takich scenek.

— Zaprowadź ich do pokoju, ja zrobię coś do picia — powiedziałem do chłopaka, po czym zwróciłem się do jego rodziny. — Kawa, herbata czy może jakiś sok?

— Ja poproszę o herbatę — powiedziała dziewczyna. — Tak w ogóle to jestem Newi — przedstawiła się, podając mi rękę.

— Miło mi cię poznać — uśmiechnąłem się i uścisnąłem jej dłoń — Jestem...

— To jest Algier Spyair, w skrócie Al — przerwał mi chłopak z bananem na mordzie. Jak ja go nienawidzę. Znaczy kurdupla, bo banany lubię.

Po tym, jak Niko zaprowadził rodzinę do pokoju, ja skierowałem się do kuchni, by zaparzyć dwie kawy i jedną herbatę. A dla gówniaka nic nie zrobię, mam go już serdecznie dość. Nie przysłuchiwałem się rozmowie, jednak mogłem się domyślić, że na 100% padły pytania: „Jak się czujesz?", „Co ci się stało w rękę?" itp. Nie zdziwiłem się także, gdy kurdupel zaczął mówić, jak go uratowałem i w ogóle. Przeszkadzało mi to, bo dostawałem przez to więcej komplementów. Wreszcie padło pytanie, którego najbardziej się obawiałem...

— Skoro tak, to jak złamałeś sobie rękę? — zapytała siostra gówniaka, która wydawała się nawet całkiem fajna. Czemu? Ponieważ mało mówiła, była spokojna i ułożona. Chociaż przy osobach spokrewnionych z kurduplem zawsze trzeba się mieć na baczności.

— A więc to było tak... — zaczął, lecz mu przerwałem.

—Niko podczas upadku uderzył się ręką w stół i złamał ją sobie w stawie łokciowym.

— Och... Rozumiem... Jesteś bardzo miły, Algierze, ale mógłbym spytać, czemu nosisz kaptur? — spytał ojciec.

— Przepraszam za niegrzeczność, jednak podczas upadku zostałem uderzony czymś w głowę, więc założono mi szwy i lekarz prosił, bym unikał słońca... Więc wybaczą mi państwo, ale nie mogę go zdjąć... — powiedziałem z udawaną skruchą.

— Ależ nie przejmuj się! Nic się nie dzieje, a wręcz przeciwnie, jesteśmy ci bardzo wdzięczni za uratowanie naszego syna! — rzekła szczęśliwa matka.

— Al jest moim bohaterem! — powiedział szczęśliwy gówniak.

— Bohaterem, tak? — spytałem sam siebie szeptem, na szczęście nikt tego nie usłyszał...  

  ¸„.-•~¹°"ˆ˜¨ ¨˜ˆ"°¹~•-.„¸   


Rozdziały dodawane będą w KAŻDY czwartek i niedzielę!

Bezwzględna siła |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz