Maraton #8
— Algierze! — zawołała mnie nauczycielka, z którą mieliśmy mieć teraz lekcje — mógłbyś otworzyć drzwi i wpuścić klasę?
— Ale...
— Muszę jeszcze coś zrobić, zrobisz to dla mnie?
— Dobrze... — wziąłem ostrożnie klucze do ręki i poszedłem w kierunku sali.
Podszedłem do drzwi, po czym stanąłem, nie wiedząc co zrobić. A jeśli złamię kluczyk? A jeśli wywarze drzwi? Nie mogę tego zrobić... cholera, o pomoc też nikogo nie poproszę, bo będę musiał z kimś porozmawiać i podać powód...
Niko...?
Przecież on jest obrażony...
To pierwszy raz, gdy musiałem skorzystać z jego pomocy, a nie mogłem się do niego odezwać — moja duma na to nie pozwala.
Czułem na sobie spojrzenia innych, coraz mocniej się denerwowałem, a moje dłonie coraz bardziej się trzęsły, co robić?
Najlżej jak mogłem, ścisnąłem klucz w dłoni, po czym przyłożyłem go do drzwi.
Klucz się złamał, a drzwi leżały już w sali.
Wyważyłem je, mimo że tak bardzo starałem się opanować. Teraz już wszyscy na korytarzu patrzyli w moją stronę. Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko spróbować włożyć je ponownie do zawiasów. Wtedy się zorientowałem, że zawiasy są urwane...
— Co się tutaj stało...? — spytała oszołomiona nauczycielka, ta sama, która dała mi klucz.
— Ja... — w gorszej sytuacji zastać mnie nie mogła, żegnaj spokojne życie.
— Tłumaczyć się będziesz u dyrektora, zapraszam — powiedziała i ruchem ręki zaprosiła mnie do pójścia za sobą. Zerknąłem tylko na klasę, wszyscy zareagowali tak samo, byli zmieszani, oprócz kurdupla, który patrzył na mnie przerażony.
Odgłos obcasów odbijał się echem w całej szkole. Było cicho, ponieważ lekcje zaczęły się już piętnaście minut temu. Powoli zbliżaliśmy się do jaskini lwa. Dłonie strasznie mi się spociły. Stanąłem wraz z nauczycielką przed drzwiami, w które po chwili zapukała.
— Proszę — usłyszeliśmy zza drzwi. Kobieta otworzyła drzwi, wpuszczając mnie do środka. — co się stało? — spytał zaskoczony dyrektor.
— Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, lecz muszę zgłosić akt wulgaryzmu.
— Proszę dokładnie wyjaśnić mi sytuację — spojrzał na mnie.
— No bo... Ja miałem tylko otworzyć drzwi do sali... Ale niechcący je wyważyłem... - zacząłem mówić ze skruchą, oboje pedagogów wpatrywało się we mnie, co niezwykle mnie denerwowało.
— Przypadkiem...? Tego nie da się zrobić przypadkiem, wyłamałeś zawiasy! — podniosła głos nauczycielka — przyznaj się, a nie kręcisz!
— A-ale...
— Cisza! — uciszył nas mężczyzna — Nie bardzo rozumiem sytuację, lecz proszę, by pani natychmiast opuściła pokój.
— Ale proszę pana, niech pan...
— Już — przerwał jej. Kobieta dłużej się nie spierała i opuściła cicho pomieszczenie. — A teraz — zwrócił się do mnie — wytłumacz mi, jak to się stało, wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie, znam uczniów mojej szkoły — uśmiechnął się przyjaźnie.
— To... to skomplikowane... — zacząłem.
— Mamy dużo czasu, nie krępuj się. Nauczyciele nie są po to, by ograniczać swoich uczniów, lecz po to, by ich wspierać.
— Przykro mi, lecz nie mogę tego panu powiedzieć.
— Więc wolisz, bym oddał cię w ręce pani Tresty?
— Wolałbym nie — zaśmiałem się nerwowo.
— Tak więc proszę słu... — przerwało mu pukanie do drzwi — poczekaj chwilkę — szepnął — Proszę.
— Dzień dobry — drzwi się otworzyły, a za nimi ukazał się Nikolai.
— Dzień dobry — odpowiedział mężczyzna — Co pana do nas sprowadza?
— Znaczy... ja... — wydukał, po czym spojrzał na mnie — Ja przyszedłem wesprzeć kolegę — powiedział pewnie, na co nie wytrzymałem i prychnąłem.
— Proszę już nie żartować i opuścić gabinet, rozmawiamy o poważnych sprawach.
— Ja nie żartuję.
— Może zostać — odezwałem się.
— Skoro tak, to proszę niech pan Nikolai usiądzie obok i poproszę o wyjaśnienie, jakie sekrety są pomiędzy waszą dwójką.
— No bo ja... — zacząłem i poczułem na swojej dłoni, dłoń kurdupla. Spojrzałem na niego, na co on zareagował pokrzepiającym uśmiechem. Ma szczęście, że biurko zasłaniało ten działający gest.
— No bo ty — powtórzył po mnie najwyraźniej zniecierpliwiony.
— No bo ja mam nadludzką siłę... — wydukałem nareszcie.
— Co to za absurd, przestań kłamać drogi chłopcze, bo moja cierpliwość powoli się kończy.
— Nie kłamię — starałem się, by moje słowa brzmiały pewnie, jednak nie wiem, czy drżący głos nie popsuł tego wrażenia.
— W takim razie udowodnij mi to — powiedział z drwiną w głosie.
— Ale jak mam to udowodnić? — zapytałem.
— Przed szkołą rosną drzewa, które od dawna miałem zamiar ściąć, proszę, abyś je złamał własnymi dłońmi. — powiedział z drwiną, prawdopodobnie myśląc, że to kolejny żart.
— Dobrze, chodźmy.
Po moich słowach Niko puścił moją dłoń i całą trójką wyszliśmy przed szkołę. Podwórko przed szkołą nie było jakoś bardzo duże, ale dyrektor dobrze postanowił, chcąc zlikwidować parę drzew, na prawdę, one odbierały urok temu miejscu.
— Które? — zapytałem, chcąc jak najszybciej mieć to z głowy.
— To — wskazał palcem roślinę o najgrubszym pniu, drwił ze mnie.
Podszedłem do drzewa i przywaliłem w nie pięścią z całej siły, by wyładować napięcie, które zgromadziło się we mnie przez cały dzień. Dało się słyszeć jedynie głośny trzask, po czym ogromne drzewo runęło ciężko na ziemię. Oglądnąłem się za siebie — Niko uśmiechał się przyjaźnie, natomiast dyrektor stał osłupiony, nic nie mówił.
— Wystarczy? — zapytałem, przerywając ciszę.
— Ty... jesteś potworem...
Te słowa uderzyły mnie w serce, przecinając je na skroś. Rzeczywiście... jestem potworem. Ta myśl nie gościła we mnie od czasu, gdy zamordowałem własnych rodziców. Teraz i ja stanąłem w ciszy. Znowu zacząłem brzydzić się siebie — tej siły.
— Prze...przepraszam, że cię zlekceważyłem... — mówił cały roztrzęsiony — wracaj do akademika, i ty też — popatrzył na Nikolaia.
— Ale... — zaczął Niko.
— Cicho! — krzyknął przerażony mężczyzna — znaczy, proszę, nie kłóćcie się z nauczycielem i proszę, wracajcie już.
— Chodź — powiedziałem szeptem, kładąc dłoń na plecach chłopaka.
Ruszyliśmy razem, zostawiając dyrektora w osłupieniu.¸„.-•~¹°"ˆ˜¨ ¨˜ˆ"°¹~•-.„¸
To jest przed ostatni rozdział :)
Jak myślicie, jakie będzie zakończenie?
CZYTASZ
Bezwzględna siła |Yασι| [✔]
RandomAlgier jest chłopakiem o nieprzeciętnej sile, dosłownie nadludzkiej, no bo jaki szesnastolatek potrafi zmiażdżyć ciężarówkę gołymi rękami, tak, jakby była zrobiona z papieru? Nie wymagał on od życia niczego, tak samo życie nie wymagało nic od niego...