Rozdział 04

3.1K 338 33
                                    

  — Al! Wracajmy razem! — krzyknął mój współlokator, pełen entuzjazmu i nadziei, po zakończonych lekcjach.


— Mam jeszcze coś do zrobienia. Sorki, Niko — powiedziałem.

— Nie wierzę — patrzył na mnie zaskoczony.

— Co?

— Ty nazwałeś mnie zdrobnieniem! — ucieszył się jak dzieciak.

— Co? Chyba coś ci się pomyliło... — nazywam go tak w myślach, więc teraz powiedziałem to na głos. Co za wstyd...

— Nie, wyraźnie słyszałem! Powiedz to jeszcze raz! Proszę!!!

— Co? Yyy... Nie?

— Co?! Czemu?!

— Jesteś za głośny... — znowu większość klasy zwróciła na nas uwagę.

— Wcale że nie!

— Ech... — westchnąłem.

—Wrócimy razem, czy mam dalej krzyczeć?

— A krzycz sobie...

— Uwaga, ludzie! — zwrócił się do klasy, która patrzyła na niego. Mam złe przeczucia... — Wiecie, czego się dowiedziałem?! Algier urządza imprezę!!!

Słysząc to, natychmiast wstałem i zatkałem mu usta ręką, najdelikatniej jak umiałem, by nie zmiażdżyć mu głowy.

— Sorry, ludzie! Nie ma żadnej imprezy! — musiałem podnieść głos. Gdy tylko to powiedziałem, usłyszałem jęki niezadowolenia — Sorry! — powtórzyłem.

Wyszedłem pospiesznym krokiem z klasy, ciągnąc za sobą Nikolaia. Powstrzymywałem się, by nie wyrzucić go przez okno z trzeciego piętra.

— Al, ałć, to boli, puść mnie! — krzyknął nagle, gdy byliśmy już na korytarzu.

— Pokaż — powiedziałem, patrząc na rękę, którą trzymałem. Na szczęście była tylko czerwona — Nic ci nie będzie.

— Ale nie musiałeś tak ściskać! —robił mi wyrzuty. Tyle że ja nie umiem lżej...

— A ty nie musiałeś się wydzierać! O co ci chodzi z tą imprezą?! Głupi jesteś?! — krzyczałem na niego zły.

—Al... ja... przepraszam... ja...

—W dupie mam twoje przeprosiny, daj mi spokój. Nie łaź za mną, a w pokoju się do mnie nie odzywaj, rozumiesz?!

—Prze... — zaczął, lecz mu przerwałem.

— Koniec tego dobrego — mruknąłem i poszedłem do pokoju, zrywając się przy tym z sześciu lekcji, podczas gdy Niko stał na korytarzu, powstrzymując łzy. Niech najpierw pomyśli, co robi, a nie próbuje później wzbudzać litości łzami. Będę nieugięty.

Szedłem szybkim krokiem strasznie wkurzony. Już dawno nie byłem taki zły, nawet plotki nie wzbudzały we mnie takich nerwów. Ten cholerny bachor...

Nim się zorientowałem, wszedłem już do pokoju. Była godzina dziewiąta, lecz dopiero o szesnastej pofatygowałem się, by napisać do kogoś z mojej klasy, żeby wysłał mi zdjęcia dzisiejszych lekcji. Odpisywanie zajęło mi jakieś dwie godziny, ponieważ zwracałem uwagę na to, co piszę, i starałem się to zapamiętać. Wybiła osiemnasta, a Nikolaia nadal nie było. Zaczynam się martwić, ale to nie tak, że mi na nim zależy czy coś. Jeśli teraz nie pójdę go szukać, zacznę mieć wyrzuty sumienia. Robię to dla siebie, nie dla niego.

Wziąłem do ręki latarkę oraz coś ciepłego, ponieważ zaczynało się ściemniać i ochładzać. Jedną dresówkę założyłem na siebie, natomiast drugą obwiązałem wokół pasa, ponieważ jemu też może być chłodno. Wyszedłem z pokoju i skierowałem się na dwór. Nie miałem pojęcia, dokąd mógł pójść. Niedawno się tutaj przeprowadził, co oznacza, że nie zna miasta. Najpierw sprawdzę szkołę, a później rozejrzę się wokoło.

Szkoła wieczorem wyglądała nieco mrocznie. Klasy pozamykano na klucz, lecz było wiele miejsc, w których można posiedzieć, takie jak zakończenia korytarzy czy chociażby stołówka.

Na początku sprawdzałem wszystkie toalety, a chodząc korytarzami, nasłuchiwałem różnych dźwięków. Nie bałem się chodzić samemu, bardziej obawiałem się, że zastanę tu kogoś i w trakcie samo obrony go zabiję... Mieć na rękach krew człowieka nie jestem niczym fajnym...

W trakcie moich rozmyślań usłyszałem szuranie i zamykanie drzwi. Starałem się iść jak najciszej, by nie spłoszyć „ducha". Dźwięki pochodziły ze stołówki, której nie dało się zamknąć, bo pewni chłopacy rozwalili zamek, a dyrekcja jeszcze go nie wymieniła.

Uchyliłem drzwi. Natychmiast rzuciłem latarkę na ziemię i podbiegłem do Niko, w ostatniej chwili ratując go przed spadającą szafką. Nie dałem rady go wyciągnąć, więc przytrzymałem lecący przedmiot ręką.

— Życie ci niemiłe czy jak?! Jesteś jakiś pojebany!

— Prze...

— Nie przepraszaj, tylko zastanów się nad tym, co robisz, debilu!

—A... ale kazałeś za sobą nie łazić... — powiedział między chlipnięciami.

— Ech... — westchnąłem. Dlatego właśnie nienawidzę tego dzieciaka.

— Ałć! — jęknął.

— Co ci jest?

— Puść mi rękę... To naprawdę boli...

"Cholera" pomyślałem i natychmiast puściłem. Popatrzyłem i zorientowałem się, że ją złamałem. Ja pierdzielę, jeszcze tylko tego brakowało... Jestem najgorszy...

— Wszystko w porządku?! Ty krwawisz! — krzyknął spłoszony. Nawet się nie zorientowałem, że leje mi się krew z głowy.

— Pewnie jeden z lecących przedmiotów mnie uderzył.

— Musimy to opatrzyć!

— Najpierw martw się o siebie, złamałem ci rękę... Sorki...

— Że co zrobiłeś?! JAK?!

— Później ci wytłumaczę, ale teraz wyłaź stąd, bo nie widzi mi się trzymanie tej szafki całą wieczność.

— Już — powoli wygramolił się, dzięki czemu mogłem postawić szafkę do pozycji pionowej.

—A teraz chodź do szpitala — powiedziałem. — A, i jeszcze to — narzuciłem na niego bluzę, którą cały czas miałem obwiązaną na pasie.

—Ale ona nie jest moja... — popatrzył na mnie niezrozumiale.

— Nie chciałem ci grzebać w rzeczach, ale nieważne, chodźże już.

— Ale twoja głowa...

— Spokojnie.

— Ale strasznie krwawisz...

— Czy ja powiedziałem, że ci wybaczam i możesz się do mnie odzywać? Teraz jestem podwójnie zły.

— Co?! Nie! —przeciągnął ostatnie słowo.

— Coś ty w ogóle chciał z tej szafki?

— Kubek?

—Po kiego?

— Bo chciałem się napić wody?

— Ech...— westchnąłem po raz kolejny dzisiejszego dnia. Jak ja nienawidzę tego bachora.  

Bezwzględna siła |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz