Zaprowadziłem chłopaka do szpitala. Wyjaśniłem ordynatorowi, co się stało. Gdy pielęgniarki zajęły się Niko, a ja chciałem wyjść, zatrzymał mnie niestety inny lekarz. I tak właśnie skończyłem ze szwami na głowie... Zajebiście... Jakby nie mogło samo się zagoić.
Noc spędziliśmy w szpitalu, a następnego dnia nas wypuścili, powiadamiając przy tym rodzinę Niko o wypadku. Zadeklarowali, że w sobotę przyjadą nas odwiedzić, by zobaczyć, jak bardzo poważny był wypadek ich syna. Dziś jest sobota... Dajcie mi umrzeć...
Na chłopaka nie jestem już zły i rozmawiamy „normalnie".
— Al...
— Czego? — spytałem.
Leżeliśmy sobie na naszych łóżkach. Ja pisałem dalszą część opowiadania, a Nikolai czytał książkę, lecz co chwila się wiercił i nie mógł usiedzieć w miejscu.
— Czemu mnie wtedy uratowałeś?
— Odruch.
— Czemu na mnie nakrzyczałeś?
— Odruch.
— Czemu później zaprowadziłeś mnie do szpitala?
— Odruch.
— To dużo masz tych odruchów, no serio — zaśmiał się.
— Mhm.
— Czemu jesteś taki nierozmowny?
— A czemu zadajesz tak dużo pytań? Jak czytasz, to czytaj... — mruknąłem, lekko wyprowadzony z równowagi.
— Algierze — zwrócił się do mnie pełnym imieniem.
— Co?
— Przyjdzie tutaj paru moich znajomych, dobra?
— Co?— popatrzyłem na niego zdziwiony. Kolejni debile do kolekcji? Nie chcę...
— Dobra?
— Skoro ich zaprosiłeś, to niech przychodzą. Najwyżej pójdę sobie do parku i...
— Nigdzie nie wychodzisz, zostajesz — przerwał mi.
— Jesteś jakiś niepoważny...
— No daj spokój...
— Kiedy mają przyjść?
Wraz z końcem pytania usłyszeliśmy dzwonek.
— Już są — uśmiechnął się. — Pójdziesz otworzyć?
— Czemu ja? To są twoi znajomi.
— Ale ja mam złamaną rękę i ciężko mi się ruszać.
— Łżesz — powiedziałem, wstając i kierując się do drzwi.
Otworzyłem je i zobaczyłem dwóch chłopaków z równoległej. O ile dobrze pamiętam byli to Tom i Fizz. Przywitaliśmy się w progu, po czym wpuściłem ich do środka.
— Ani mi się waż wychodzić — usłyszałem głos Niko, akurat gdy miałem już wychodzić. Zamknąłem drzwi i dołączyłem do chłopaków.
— Jak tam ręka? — spytał Fizz.
— A zajebiście, chcecie się podpisać ?
— Dobra! — krzyknęli obaj.
— No to ja pójdę po marker — powiedziałem i wyszedłem do kuchni, gdzie stała puszka z przyrządami do pisania.
— O, dzięki! — krzyknął Niko, gdy podałem mu marker.
Chłopaki rozmawiali w najlepsze, a mój współlokator co jakiś czas starał się włączyć mnie do rozmowy, lecz zbywałem go krótkimi i zwięzłymi odpowiedziami. Tak minął nam cały poranek. Chłopaki wyszli nieco przed jedenastą, natomiast rodzice chłopaka mają wpaść przed czternastą. Kolejne upierdlistwo...
Gdy nastała pora obiadu, przeszliśmy do kuchni. Przez cały tydzień gotował Niko, ponieważ ja nie potrafię, a on jeszcze o tym nie wie.
— Co będzie? — spytał.
— Zupka chińska — powiedziałem, wyciągając z szafki dwie saszetki zupy w proszku z kluskami.
— Cooo? — jęknął z wyrzutem — Ale ja chcę zjeść coś ugotowanego przez ciebie!
— No właśnie gotuję.
— Chyba wodę.
— A żebyś wiedział — zaśmiałem się. W końcu robię coś samodzielnie, nie?
Już po dziesięciu minutach zupa z kluskami była gotowa do jedzenia.
— Czemu nic nie ugotowałeś? — spytał.
— Bo nie umiem gotować... — odpowiedziałem szczerze, chcąc uniknąć większej liczby pytań podczas mojego wykręcania się.
— Hmmm... Czyli od teraz ja będę gotował, tak?
— A rób, co chcesz.
— A smakowało ci?
— Może.
— No to jutro ci coś ugotuje! — jego entuzjazm osłabia moje siły...
— No chyba za trzy tygodnie, idioto.
— Co?
— Gips.
Gdy przypomniałem mu o ręce, jego mina zrzedła i stał się smutny.
— Przepraszam — powiedział zdołowany.
— No mówię, że nic się nie stało.
— Ale przeze mnie masz szwy... — mówiąc to, dotknął delikatnie mojego opatrunku. Gdy siedzieliśmy przy stole, strąciłem lekko jego rękę, by znowu go nie zranić.
— A przeze mnie masz złamaną rękę, więc to ja powinienem cię przepraszać, idioto.
— No to mnie przeproś.
— Nie.
— Czemu?
— Uratowane życie w stosunku do złamanej ręki ma chyba większą wartość, nie?
— Nie ogarniam cię, człowieku... — westchnął. "A ja cię nienawidzę" pomyślałem. — Czemu jesteś taki?
— Taki? Czyli jaki?
— Oziębły...
— Nie twoja sprawa... — przecież nie powiem mu, że odsuwam się od ludzi tylko po to, by przypadkiem kogoś nie zranić tak, jak moich rodziców. Na myśl o nich od razu straciłem apetyt. Jak ja kocham moją depresję. Wstałem od stołu.
— Gdzie idziesz?
— Położyć się.
— A obiad?
— Najadłem się.
— Prawie nic nie ruszyłeś...
— Nie martw się, później to wyleję.
Położyłem się na łóżku i prawie od razu zasnąłem. Życie mnie męczy, tym bardziej życie bez rodziców. Bez kogoś, kto by mnie kochał...¸„.-•~¹°"ˆ˜¨ ¨˜ˆ"°¹~•-.„¸
Tak więc, skoro dzisiaj świętujemy pierwszy dzień wakacji, to macie rozdzialik ^^
Wiem, że niby był w środę, ale chyba mnie nie zbijecie, nie? :D
WESOŁYCH WAKACJI LENIE!! [☯‸☯]
CZYTASZ
Bezwzględna siła |Yασι| [✔]
RastgeleAlgier jest chłopakiem o nieprzeciętnej sile, dosłownie nadludzkiej, no bo jaki szesnastolatek potrafi zmiażdżyć ciężarówkę gołymi rękami, tak, jakby była zrobiona z papieru? Nie wymagał on od życia niczego, tak samo życie nie wymagało nic od niego...