Rozdział 26

1.5K 196 45
                                    

Maraton #2  

Zostawiłem ją na chodniku. Nie mogłem uwierzyć w to, co się właśnie stało. To naprawdę była Narumi...? Pamiętam ją dobrze, ponieważ to właśnie ona jest odpowiedzialna za wszystkie złe rzeczy, które mi się w dzieciństwie przytrafiły.


Akurat byłem w sklepie i już miałem płacić, gdy nagle usłyszałem strasznie głośny grzmot. Tylko żeby się nie rozpadało, gdy będę wracał do akademika. Gdy wyszedłem z budynku, pospiesznym krokiem ruszyłem w stronę placówki, na której mieścił się mój „dom". Wchodząc do środka, byłem już cały przemoczony, ponieważ w połowie drogi złapał mnie mocny deszcz.

Szedłem w mokrych butach, które wydawały dziwne, niemiłe dla ucha dźwięki. Później sprzątaczki się zezłoszczą... No cóż, jakoś do pokoju dojść muszę.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Zaskoczyła mnie panująca cisza, normalnie, to kurdupel już by latał koło mnie. Ściągnąłem buty i skarpetki, żeby nie nanieść wody i na bosaka skierowałem się najpierw do kuchni, lecz tutaj też nie było gówniaka. Wszedłem do pokoju.

— Niko? — zapytałem, jednak odpowiedziała mi cisza, przerwana przez grzmot.

Nagle usłyszałem cichy pisk. Nie mówcie mi, że kurdupel boi się burzy, pomyślałem i w tym samym momencie zobaczyłem chłopaka, skulonego na łóżku i otulonego kołdrą. Usiadłem obok niego, uprzednio zdejmując mokrą koszulkę. Objąłem go ramieniem.

— Już dobrze, jestem tutaj — serce mnie bolało, gdy widziałem, jaki był przestraszony. Ze łzami w oczach przytulił się do mnie, podciągając noskiem.

— Al, ty debilu, gdzie byłeś...? — wymamrotał.

— W sklepie, bo zjadłeś mi śniadanie.

— Ale... — przerwał mu błysk i grzmot.

— No, już dobrze, ciii — szeptałem, głaszcząc go po plecach.

Chyba drugi raz w życiu, martwiłem się tak bardzo o inną osobę. Serio, Niko wzbudzał we mnie delikatność, o której nawet sam nie wiedziałem. Nie potrafię już się wstrzymywać. Tylko raz uwolniłem swoje serce, a ono już przejęło nade mną kontrolę, naprawdę... to nie fair...

Miłość jest straszna.

— Niko, puść mnie... Muszę pójść coś zjeść, jestem głodny... — zachowałem kamienną twarz, podczas gdy w moim brzuchu kiszki się przekręcały.

— B-boję się... Zostań ze mną... — powiedział po cichutku, jeszcze mocniej się we mnie wtulając.

— Co ja z tobą mam... — szepnąłem sam do siebie, po czym ściągnąłem spodnie i w samych bokserkach położyłem się obok niego, przytulając go do klatki piersiowej.

— Nie zostawiaj mnie...

— Nie zamierzam... — uśmiechnąłem się i pocałowałem go w czoło. Na ten gest zarumienił się.

— G-gdzie masz koszulkę, nie wstyd ci...?

— Ciekawe kto nie chciał mnie puścić, nawet po to, bym coś na siebie założył? — niby się śmiałem, jednak tak naprawdę, cały płonąłem ze wstydu... Nawet jeśli jestem chłopakiem, to i tak się wstydziłem... Serio, co ten chłopak ze mną robi...

— P-przepraszam...

— Spokojnie... Spróbuj zasnąć.

— Ale jest dopiero dziesiąta rano.

— Lepsze to niż słuchać grzmotów, czyż nie?

— Mhmm...

Po jakiejś godzinie kurdupel zasnął, a wypominał mi, że jest wcześnie. Delikatnie wyplątałem się z jego objęć, po czym podszedłem do szafy po suche ubrania, następnie prysznic i nareszcie mogłem coś zjeść. Przygotowałem sobie parę kanapek, które dość pospiesznie zjadłem, ponieważ musiałem się jeszcze przygotować do jutrzejszej szkoły oraz jakiś strój roboczy do pracy.

Lekcje miałem już przepisane, jednak chciałem sobie lepiej przyswoić wiadomości, żeby później nie musieć w środku roku lecieć od początku materiału, by nadążyć na lekcjach. Siedziałem chwilę nad książkami, czytając akurat o drugiej wojnie światowej, gdy nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem otworzyć.

W progu stał wysoki blondyn z niebieskimi oczami i bladą cerą, miał pieprzyk pod lewym okiem.

— Dzień dobry — przywitał się — przepraszam, że nachodzę pana o tak wczesnej porze, ale czy to tutaj mieszka Nikolai Jewgiewicz?  


Bezwzględna siła |Yασι| [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz