To opowiadanie jest moim pierwszym, które napisałam na wattpadzie. Każdy kiedyś od czegoś zaczynał, więc proszę Cię drogi czytelniku o wyrozumiałość. ~'D
Camilla
Drogi pamiętniczku...
Ostatnie trzy dni wolności, przed rozpoczęciem końcowego roku. Mam prawie dwadzieścia lat i całe życie przed sobą. Świat stoi dla mnie otworem. Brzmi wspaniale, prawda? Przez całe wakacje pracowałam w warsztacie u Bena. Pomyślicie "dziwne miejsce, jak na normalną nastolatkę", cóż... Czy ktoś powiedział, że jestem normalna?
Jestem zamknięta w ciemności tego, co było kiedyś i nie potrafię ruszyć do przodu ze swoim życiem.
Chemsfold od zawsze było moim rodzinnym domem. To tu się urodziłam, to tu mieszkałam ze swoją mamą, tatą i bratem. Kochałam to miejsce, jednak teraz nie potrafię patrzeć, na ulubioną restaurację, czy drzewo, na które wspinaliśmy się jako dzieciaki. Może powinnam wybrać delikatniejszą formę tego, co zaraz napiszę, ale wyznaję zasadę nie owijania w bawełnę.
Mój ojciec od nas odszedł, a mój brat nie żyje.
Andrew wypadł z zakrętu na trasie wyścigowej. Była to jego największa pasja, którą zaraził również i mnie. Motoryzacja - jego największa miłość , która go zabiła. Ból po stracie najukochańszej osoby nie jest porównywalny z niczym.
Jestem zamknięta w ciemności tego, co było kiedyś i nie potrafię ruszyć do przodu ze swoim życiem.
Przerwałam pisanie i dotknęłam łańcuszka na swojej szyi, który należał kiedyś do niego. Obróciłam kilka razy w dłoniach srebrny medalion, wpatrując się w obraz za oknem.
- Camilla! Wychodzę do pracy! Zrób zakupy. Lista na lodówce! - usłyszałam z dołu krzyk mamy.
Z lekkim ociąganiem podniosłam się z łóżka i skierowałam pod prysznic. Ubrałam się w pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły w moje ręce i zeszłam na dół. Chwyciłam żółtą kartkę przylepioną do lodówki zerkając na nią przelotnie.
Moje życie od pewnego czasu jest jedną wielką- do bólu nudną- rutyną. Ja sama nie przypominam siebie z przed roku. Najpierw zostawił nas ojciec - wyjechał, kiedy Andrew skończył osiemnaście lat i to na jego barki spadło utrzymanie rodziny. Poradził sobie ze wszystkim, był gotowy by dorosnąć. Teraz kolej na mnie, by zaopiekować się mamą, która po rozstaniu i śmierci swojego syna zatraciła się w świecie pracy. Rzadko bywała w domu, spędzając całe dnie w szpitalu. Brała każdy możliwy dyżur, byleby tylko nie przebywać w czterech ścianach, które na każdym kroku przywoływały bolesne wspomnienia. To była jej odskocznia i nie powinnam jej za to winić, że starała się radzić z żałobą w taki, a nie inny sposób.
Wsadziłam słuchawki do uszu i spuściłam głowę w dół obserwując przerwy między kostką. Któregoś razu nawet je policzyłam, co tylko dowodzi temu, jak moje życie jest beznamiętne. Gwałtownie zatrzymałam się, kiedy przed moimi oczami pojawiły się męskie buty. Podniosłam głowę i zobaczyłam nie kogo innego jak Willa Shermana. Zacisnęłam usta, bo wiedziałam co zaraz się wydarzy.
Chłopak był najlepszym przyjacielem Andrewa. Nie widywałam go zbyt często w naszym domu. Zwykle mijaliśmy się w drzwiach i tyle. Nie wiem czemu, ale od śmierci brata bardzo często go spotykam, a spotkania te nie należą do najprzyjemniejszych. Za każdym razem czuć od niego alkohol i papierosy. Czasami jego źrenice są mocno rozszerzone, mimo świecącego słońca, co wskazuje na to, że temat narkotyków nie jest mu obcy.
- Proszę, proszę! Kogo my tu mamy? Czy to nie Harrison? - jego głos aż ociekał pogardą. Ubrany był jak zwykle cały na czarno i przyciągał spojrzenia dosłownie każdego. Czy ktoś może pomóc mi stąd uciec? W tym momencie błagałam o umiejętność skurczenia się do rozmiarów mrówki. Często wpadaliśmy na siebie, kiedy był akurat z kolegami. Kiedy zaczynał być nieprzyjemny, ku mojej uldze w odpowiednim momencie przerywali jego pastwienie się nade mną, jednak tym razem nie było dla mnie ratunku. By sam.
On, przeciwko mnie.
Nie mam szans. - pomyślałam.
- Odwal się- powiedziałam cicho i spróbowałam przejść obok niego, jednak zablokował mi drogę ramieniem i zmrużył swoje ciemne oczy. - Zejdź mi z drogi. - dodałam już nieco głośniej i pewniej.
- Dam Ci spokój teraz i już na zawsze, jeśli weźmiesz udział w wyścigu. - powiedział zakładając ręce na piersi.
- Nie ścigam się. - zacisnęłam dłonie w pięści, choć nawet nie pomyślałabym o uderzeniu go. Człowiek w takim stanie może być na prawdę nieobliczalny.
- Mała dziewczynka boi się przegranej? Czy może... - udał, że głęboko się zastanawia, aż w końcu wpadł na błyskotliwą myśl- ...ma to związek z Twoim braciszkiem? - Ostatnie zdanie szepnął konspiracyjnie, zakrywając z jednej strony usta.
Odeszłam szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na jego krzyk i pijacki śmiech w oddali. Wzięłam głęboki oddech, nabierając w płuca gwałtownie powietrza dopiero wtedy, kiedy zniknęłam za rogiem, zostawiając daleko w tyle Willa i jego chory charakter. Czy tak zachowuje się człowiek względem siostry swojego zmarłego przyjaciela? Nie przyszedł nawet na jego pogrzeb.
*
W południe odwiedziła mnie moja przyjaciółka Aggie. Plotła coś o jakiejś imprezie, jednak byłam zbyt pogrążona w swoich myślach, by dotarły do mnie jakiekolwiek słowa. Brunetka była jedyną osobą, która po wszystkim co przeszłam traktowała mnie tak samo. Oczywiście była ogromnym wparciem, ale nie polegało ono na użalaniu się nade mną, a motywacją do walki. Patrzyłam na nią, kiedy żywo gestykulowała opowiadając o swoim dniu i nie mogłam nie pomyśleć o tym ile jej zawdzięczam.
Wieczorem - tak jak co dzień - poszłam do warsztatu Bena. Razem z Andrewem pomagaliśmy mu, kiedy tylko mieliśmy czas. Po jego śmierci zaczęłam przychodzić tu codziennie. Często zostawałam do późnej nocy, a kilka razy zdarzyło się nawet, że nocowałam na czerwonej kanapie, nie chcąc wracać do i tak pustego i wychłodzonego domu.
Chłopcy ucieszyli się z mojego widoku. A ja od razu skierowałam się do silnika wozu ustawionego na podnośniku. Ubabrana w smarach, ale z lekkim uśmiechem na ustach żegnałam kolejno pracowników Bena. Wśród nich czułam się jak członek wielkiej rodziny i tak też byłam traktowana.
Grzebiąc w aucie nawet nie usłyszałam jak ktoś wszedł do warsztatu. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi, ale nie zobaczyłam sprawcy tego hałasu. Złapałam za drążek i ściskając go w dłoniach podeszłam do przodu. Gorączkowo rozglądałam się na boki, stawiając kolejne kroki. Za swoimi plecami po raz kolejny tego dnia usłyszałam ten znajomy, pogardliwy śmiech.
- Drążek? Odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę, dziewczynko. - wypowiedział męski głos. Czy mogłam mieć większego pecha?
* Zostaw komentarz i gwiazdkę * ~'D
CZYTASZ
What was once
Romance*w trakcie poprawek* Kawałek koloru na okładce nie jest przypadkowy. W życiu Camilli po śmierci brata wszystko stało się szare. Ten kolor to szansa na szczęście i na poznanie prawdy. Co jeśli Will Sheerman, przyjaciel jej zmarłego od roku brata zmie...