6. And we'll never be royals.

915 88 25
                                    

Dzień dobry. Przestań się zgrywać.

Patrzę na ten cholerny kawałek papieru i zastanawiam się, skąd się wziął. To znaczy, wiem, skąd się wziął, kto go zostawił pod moją filiżanką, ale nie wiem, kiedy to zrobił. Wyszłam na zaplecze na pięć minut.

– Maral miałaś jakichś klientów w ciągu ostatniego pół godziny? – pytam, trzymając liścik i nie wierząc w jego bezczelność.

– Ten przyjaciel Poli faceta wpadł po kawę jakieś dziesięć minut temu, no wiesz ten od "Sherlocka".

– Tak. Wiem który – mruczę pod nosem, biorąc głęboki wdech i liczę do dziesięciu, jednak już przy ósemce pasuję i idę do kuchni, dorzucić kartkę do pozostałych.

Nie wiem, co Benedict chce osiągnąć, ale zaczynam być poważnie sfrustrowana, tym co robi lub raczej tą niewiedzą.

Jego obecność wcale by mi nie przeszkadzała, jeśli tylko wiedziałabym, jakie są jego intencje, bo ostatnie, na co miałam ochotę, to wpieprzenie się w kolejną niewygodną sytuację. Po tym, co przeszłam w Nowym Jorku, obiecałam sobie twardo wyznaczać granice, a nie bawić się w niewiedzę i zobaczymy, jak to będzie.

Oczywiście do wyjaśnienia pobudek jego słodkiej zabawy moim kosztem, pewnie wystarczyłby jeden telefon, ale nie mam zamiaru po niego sięgać. Poczekam, aż mu się znudzi.

– Jestem – oświadcza Pola, zmieniając błyskawicznie przemoczoną deszczem kurtkę na sweter i fartuszek. – Możesz lecieć Misia.

– Zatankowałaś samochód? – upewniam się jeszcze, zmieniając buty, a ona przytakuje lekko i rzuca mi kluczyki.

– Zadecydowałaś już, co robisz z włosami?

– Nie. Zdam się na moją fryzjerkę. Będę za jakieś dwie godziny – mówię, całując ją w policzek i wychodzę z kawiarni. Wsiadam do mojego ukochanego czerwonego Mini, które nie raz zostało wyśmiane przez moich znajomych, za bycie pudelkiem śniadaniowym, a nie autem.

Dość długo dyskutuje z moją fryzjerką, siedząc na fotelu i patrząc w lustro, gdy ona przerzuca długie, czarne pasma moich włosów. W końcu przytakuję jej na propozycję, doprowadzenia ich do stanu naturalnego.

Gdy po czterech godzinach wracam do cukierni, Maral patrzy na mnie dość długo, zanim zrozumie, że to ja i wtedy uśmiecha się szeroko.

– Więc tak wyglądasz normalnie? 

– Tak. Adrienne Redwood punkt wyjściowy – odpowiadam nerwowo, przeciągając po blond kosmykach kończących się tuż nad moimi ramionami.

– Punkt wyjścia do czego? – pyta Pola, stając w drzwiach. – Objęcia należnej Ci roli księżniczki na wydaniu w sobotę?

– Dokładnie – mówię cierpko. – Jak już mam iść do ludzi i mają szeptać za moimi plecami, to chociaż niech nie komentują mojego wyglądu.

– Och jestem niemal pewna, że wszyscy mężczyźni skomentują Twój wygląd. Zwłaszcza jak pójdziesz w tej czarnej sukience z rozcięciem do połowy uda.

– To nie bal w Windsorze, to tylko bankiet. Idę w tej białej do kolan.

– Grzecznie.

– Adekwatnie – warczę, jestem zmęczona jej przytykami do pewnej części mojego życia, o której nie ma pojęcia.

Następnego dnia stoję rano przed lustrem w mojej sukience i krzywię się lekko, a Pola siedzi na moim łóżku, próbując ubrać Alice w rajstopy.

– Nie – mówię i zrywam z siebie ubranie. – Nigdzie nie idę, to bez sensu. Minęło za dużo czasu, odkąd ostatni raz się w to bawiłam.

– Idziesz, bo Thomas ma wpaść wieczorem na wino.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz