7. Love's a game, want to play?

786 90 12
                                    

Ani jednej kartki od tygodnia, dokładnie od tej cholernej imprezy. Obrał inną strategię? Znudziło mu się? Czy po prostu zrozumiał, że będę, mówić nie w nieskończoność?

Jak idiotka w kółko powtarzam nie, kiedy tak naprawdę wolałabym mówić mu tylko tak.
Zwłaszcza w łóżku.

Odsuwam tę myśl od siebie, podobnie jak robię to rano, gdy uświadamiam sobie, na jakie obrzeża mojej nieprzyzwoitej podświadomości zabrnęłam tym razem.

– O której dokładnie jutro zaczyna się wasz koncert? – pyta Pola, wchodząc do mojego pokoju bez pytania, a ja chowam telefon pod poduszkę.

– Ósmej, macie zarezerwowany stolik.

– Dobrze, dzwonię do opiekunki – mówi i uśmiecha się, patrząc na mnie podejrzliwie. – Piszesz z kimś, czy oglądasz pornosy na telefonie, że nim tak rzuciłaś?

– Ani jedno, ani drugie. Raczej walczę, by do kogoś nie napisać.

– Co? Do kogo?

– Do nikogo – odpowiadam krótko, ale wiem, że to nie skończy tematu. – Jest taki jeden znajomy, który bardzo chce być ze mną w kontakcie, a ja... sama nie wiem, czego chcę.

– Ty nigdy nie wiesz, czego chcesz. Czemu nie chcesz być z nim w kontakcie? Nadal chodzi o Luisa? Przecież doskonale wiesz, że to się nie powtórzy.

– Nie. Chodzi o coś innego, ale nie chcę o nim mówić Pola.

– Ale powiesz, jak będzie o czym mówić?

– Tak. Idź, chcę iść spać. Muszę jutro być wyspana jak mam wypić morze alkoholu z Tobą i Twoim ukochanym.

Wychodzi, a ja podłączam telefon do ładowarki i kasuję kolejny raz, rozpoczętego właśnie smsa.
Tu chyba nawet nie chodzi o niego, nie chodzi o jego żonę. Chodzi o to, jak się przy nim czuję, a czuję się słaba, czuję się bezsilna, a nigdy więcej nie chcę, nie mieć nad czymś kontroli w moim życiu.

Rano budzi mnie kurier, zaspana zawijam się w szlafrok i schodzę na dół, potykając się na stromych schodach. Paczka jest duża, lekka i zaadresowana do mnie.

Zazwyczaj wszystkie, jakie przychodzą, są do Poli i pochodzą z Polski od naszej matki. Otwieram karton i wyjmuję długą srebrną sukienkę z metalicznym połyskiem.

Naprawdę chciałbym dziś być. Olśnij ich Bąblu. Tata.

Zawsze. Zawsze, kiedy nie mógł być przy mnie, wysyłał mi prezent, buty, sukienkę, biżuterię. Jakby pieniądze miałyby wynagradzać mi jego nieobecność.

W głębi serca wiedziałam, że mówi prawdę, że chce być przy mnie, z drugiej nie mogłam opanować złości. Tym razem jednak topię ją w filiżance kawy i powstrzymuję się, od napisania zjadliwego smsa i wysyłam tylko, krótkie: dziękuję.

Wieczorem, gdy szykuję się do wyjścia i wkładam sukienkę, widzę, że spokojnie mogłabym iść w niej na galę Tony, a nie tylko dać koncert w klubie jazzowym.

Zamawiam taksówkę i kończę filiżankę herbaty, licząc, że uspokoję swoje rozdygotane nerwy. Nienawidzę tego, że moja pewność siebie została gdzieś w ciasnym mieszkaniu w Nowym Jorku i nie będzie mi wcale tak łatwo, stanąć dziś na scenie. Dlatego opuściłam próbę w klubie, wiem, że jak Ricky jest za klawiszami, na pewno wszystko będzie idealnie, a repertuar ćwiczyliśmy wczoraj całe popołudnie.

Wchodzę do ciemnej sali pełnej stolików, niebieskich sof i foteli, to nowe miejsce z dużą sceną i naprawdę ciekawym oświetleniem.

– Wszystko gra? – pytam wesoło, gdy Derrick całuje mnie w policzek i wskazuje na drzwi na zaplecze.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz