40. Nothing left to lose.

495 64 14
                                    

Josh czeka na mnie na lotnisku w Dublinie, jak zawsze, kiedy go widzę, od razu wskakuję mu w ramiona, a on podnosi mnie do góry, bym mogła objąć go nogami w biodrach. Nie przeszkadzają mi paparazzie, nie przeszkadza mi to, ile osób może nas widzieć, to nie jest istotne, istotne było to, jak zdążyłam się za nim stęsknić przez ostatnie kilkanaście dni.

– Dobrze Cię w końcu zobaczyć gdzieś indziej niż na Skypie – mówi, biorąc ode mnie walizkę i całuje mnie jeszcze raz.

– Stęskniłam się za wami jak głupia – odpowiadam, gdy wsiadamy do samochodu, który prowadzi Janek.

– Myślałem, że za mną, ale będę udawał, że nie robi na mnie wrażenia Twoja uwaga.

– Jutro wracamy do Londynu – oświadczam i nachylam się do niego. – W którym mam zamiar nacieszyć się Tobą na zapas, zanim znów mi uciekniesz w trasę.

– Zabiorę Cię ze sobą w walizce – odpowiada, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i całuje mnie po raz kolejny.

Janek wyrzuca nas pod halą koncertową i jedzie z moją małą walizką do hotelu. Jak tylko wchodzimy na back stage, Chrisy jako pierwsza rzuca mi się na szyję, opowiadając o tym, jak bardzo brakowało jej drugiej kobiety w tym cyrku. I oczywiście kolejny raz po cichu grozi mi oskórowaniem, jeśli skrzywdzę jej przyjaciela.

Słucham ich próby, jem z nimi zamówiony catering i piję piwo, śmiejąc się ze wszystkiego, a najbardziej z mojego mężczyzny, który przez to, jaki zazwyczaj był miły, był najbardziej wdzięczną ofiarą do docinków. Josh, który nauczył się skutecznie ignorować większość takich żartów, chodzi z aparatem fotograficznym, robiąc kolejne zdjęcia, które miały wzbogacić jego profil na Instagramie o te, na których go nie ma, a jestem ja. Na moim profilu częściej gościł jego uśmiech niż na tym prowadzonym przez niego.

Nigdy nie byłam w prawdziwym związku, dlatego, jak to określiła Zazzie, teraz nadrabiam to w każdy możliwy sposób. Nawet jeśli zakrawało to o chwalenie się tym jakie słodkie jest obecnie moje życie przed kilku tysiącami obserwujących w mediach społecznościowych.

Przez ten ostatni miesiąc miałam wrażenie, że żyję życiem kogoś innego, jakby wszystko, co działo się w przeszłości, było tylko złym snem, a teraz obudziłam się w nowej, dużo lepszej rzeczywistości. A jednak wciąż miałam moją siostrę, przyjaciół, cukiernię i pusty dom. To wszystko było prawdą i w jakiś magiczny sposób, na razie nie potrzebowałam absolutnie nic więcej.

Obserwuję ich koncert zza kulis, obserwuję, jaki Carter ma niesamowity kontakt z publicznością i jak porywa tłumy swoim głosem i nieśmiałym uśmiechem. Jak zawsze, gdy na chwilę schodzą ze sceny przed bisem, całuje mnie lekko i się uśmiecha.

– Zrobisz coś dla mnie? – pyta, a ja spoglądam na niego pytająco, ale już wbiega z powrotem na scenę i zaczyna mówić do ludzi. – Och Dublin! Jesteście niesamowici! Dublin to w końcu miasto jednego z najlepszych zespołów na świecie, zespołu, który w marcu osiemdziesiątego siódmego wydał płytę Joshua Tree, ja przyszedłem na świat trzy miesiące później i moja mama nigdy nie potwierdziła czemu mam na imię akurat tak jak mam, ale ja umiem dodać dwa do dwóch. Na tej płycie jest też jeden, jeden konkretny utwór, który kilka miesięcy temu usłyszałem w wykonaniu pewnej pięknej i niesamowicie utalentowanej kobiety, która jest tu dziś z nami. I pewnie teraz nie będzie chciała tego zrobić, ale ja mam wielką nadzieję, że zaśpiewa ze mną ten utwór.

Dłuższą chwilę, nie mam pojęcia, że mówi o mnie, ale w końcu zbiega ze sceny i łapie mnie za rękę.

– Nie ma mowy!

– Addie! Co masz do stracenia? Chodź. – Patrzę na jego zielone oczy, biorę głęboki wdech i wychodzę na scenę. Przed tysiące ludzi, którzy krzyczą na widok Cartera, zakładającego na siebie gitarę i stającego przy drugim mikrofonie na środku sceny.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz