36. Laughing away through my feeble disguise.

501 69 18
                                    

Budzę się zmarznięta i obolała w ciasnym namiocie, jestem zawinięta w dwie bluzy, większość śpiwora i ramiona Josha. Leżę przytulona do jego klatki piersiowej, odsunął moje rozczochrane włosy i czuję jego gorący oddech na swoim czole, gdy przyciska mnie do siebie odrobinę mocniej i splata nasze dłonie.

– Czy nie jest to dla Ciebie trochę przerażające? – pytam szeptem, próbując nie zniszczyć tej chwili.

– Co takiego Złotko? – zaciskam nasze dłonie w odpowiedzi, a on śmieje się cicho.

– To jak naturalnie to wszystko wychodzi między nami.

– Przecież to nic – mówi, nie puszczając mnie ani odrobinę.

– Nie mogę w takim razie na nic narzekać – szepczę i spoglądam mu prosto w oczy, a on momentalnie obejmuje mnie mocniej i się uśmiecha.

– Jedź ze mną do Liverpoolu.

– Oszalałeś? – pytam rozbawiona. – Ja mam pracę, próby, siostrzenicę i....

– Sto milionów wykrętów. Chcę spędzić z Tobą więcej czasu, a to się nie uda, jak będziesz w Londynie, a ja w trasie.

– Pola mnie zajebie – mówię z uśmiechem.

– To znaczy, że jedziesz ze mną? – przytakuję, a on podnosi się, zostawiając mnie w moim własnym zaskoczeniu.

Nie wiem, co się dzieje między nami, są sekundy, gdy mam wrażenie, że może być między nami coś więcej, a wtedy on wycofuje się i lądujemy gdzieś w okolicy friendzone.

Wygrzebuję się niechętnie z namiotu i idę do kranu, by przemyć oczy zimną wodą, gdy Josh składa namiot i pakuje rzeczy. Godzinę później siedzimy już na motorze, jadąc do miasta na śniadanie, a później do Londynu. Dziś pogoda jest dużo bardziej październikowa i marznę podczas drogi jak cholera.

– Wejdziesz na herbatę? – pytam, gdy stoimy pod moim domem, a on siedzi dalej na motorze, rozważając, co ma zrobić.

– Jak dziś do Ciebie wejdę, to już się mnie nie pozbędziesz, a muszę się spakować i wyspać.

– O której mam być na lotnisku?

– O ósmej po Ciebie przyjadę. – Całuję go w policzek, a on uśmiecha się szeroko. – Tylko nie myśl, że to randka.

– Nigdy w życiu! Jestem przecież poza Twoja ligą.

Wchodzę do środka i niemal odruchowo mam ochotę pobiec do sypialni Poli i opowiedzieć jej o wczoraj, ale w połowie schodów przypominam sobie, że jej już tu nie ma. Piszę jej smsa, żeby wpadła po pracy i idę wziąć gorącą kąpiel pachnącą ananasami.

Gdy wychodzę z łazienki zawinięta w gruby szlafrok, słyszę na dole radosny ton Alice i od razu zbiegam po schodach, by złapać ją w ramiona.

– Więc jak było? – pyta moja siostra, rozkładając nam na talerze pierogi. – Nie wróciłaś na noc.

– Dziękuję Kapitanie Oczywistość – mówię, siadając przy stole z Alice na kolanach. – Byliśmy pod namiotem w okolicy Bristolu.

– Ty? Pod namiotem? – pyta sarkastycznym tonem moja siostra i gdy przytakuję, zaczyna się śmiać.

– Było miło, to miła odmiana od pięciogwiazdkowych hoteli albo po prostu go lubię.

– Lubisz go? – pyta, uśmiechając się wredne.

– Tak, ale nie tak, jak myślisz. Nie spałam z nim.

– To dopiero teraz jestem w szoku – mruczy i czeka, aż przełknę kolejnego pierożka i powiem coś więcej.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz