45. ...but there's no better love.

468 63 20
                                    

Budzi mnie dzwonek mojego telefonu, potrzebuję chwili, by przypomnieć sobie, czemu znów jestem w tym mieszkaniu, w jego ramionach i w jego podkoszulku. Zanim sięgnę po komórkę, czuję jak Ben, w półśnie przyciąga mnie do siebie i całuje lekko mój kark, jak te miliony innych razy, gdy budziłam się w jego ramionach.

– Gdzie jesteś? – pyta Emilia, a ja podnoszę się z materaca i uciekam od niego do salonu. – Złapali go w nocy, nie chciałam Cię budzić, bo spokojnie założyłam, że jesteś po sporej dawce leków i wina.

– Nie, wypiłam pół butelki whisky w wysokim zamku, w wysokiej wieży – mówię, biorąc głęboki wdech. – Czy mam przyjechać, złożyć zeznania?

– Przyjadę po Ciebie, jak tylko podasz mi adres – dyktuję go z pamięci, obracam się do drzwi sypialni, przez które przechodzi Ben, który od razu idzie włączyć ekspres do kawy. – Czy Twój rycerzyk będzie mógł złożyć dodatkowe zeznania?

– Nie chcę go w to mieszać, jak prasa coś zwęszy, to nie skończy się dobrze.

– Nic takiego się nie stanie, zadbam o to – mówi pewnie. – Będę w ciągu godziny, wyrobisz się?

– Tak, do zobaczenia.

Idę pod błyskawiczny prysznic, ubieram się w przypadkowy zestaw ubrań, który wczoraj spakował mi Ben i wychodzę do salonu. Widzę, jak stoi do mnie plecami mieszając swoją kawę i mam ochotę się uśmiechać. Był tak absurdalnie przystojny w swoich lekko rozczochranych włosach i spodniach od dresu, że przez sekundę, przez jednej jej ułamek czuję się, jakby znów był mój. Czuję, że mogłabym teraz podejść do niego, przytulić się do jego pleców i poprosić, by powiedział, że mnie kocha i nie ma i nie będzie nikogo więcej w naszym życiu.

Jednak ten sen się skończył. Niezależnie jak bardzo potrzebowałam się teraz do niego przytulić, nie mogłam tego zrobić.

– Wszystko w porządku Addie? – pyta, obracając się do mnie i wręczając mi kawę. – Pójdę się przebrać i możemy jechać na policję.

– Pojadę z Emilią, muszę z nią porozmawiać – odpowiadam mechanicznie, czując, jak kładzie mi dłoń na policzku, przytakuje lekko i znika w sypialni.

Upijam łyk z kubka, zdając sobie sprawę, że wciąż pamiętał jaką kawę pijam i uśmiecham się lekko. Prawda była taka, że pomimo całej jego zimnej prezencji potrafił mnie rozwalić na łopatki właśnie drobiazgami.

Odbieram telefon od Emilii i kilka minut później siedzę już w jej samochodzie. Widzę szczery niepokój w jej spojrzeniu, zawsze była pewna, zdecydowana, a dziś miałam wrażenie, że się zwyczajnie o mnie martwi.

– Jak wyjdziemy z komisariatu, chcesz, żebym zawiozła Cię do ojca?

– Nie. Dziękuję – odpowiadam, obrywając nerwowo skórkę przy paznokciu, aż zaczyna krwawić. – Rick już pisał, że wracają do Londynu, więc zostanę dziś na noc u niego, a jak będę mogła, to polecę do Josha.

Mówię to niemal mechanicznie, uświadamiając sobie, że nie rozmawiałam z nim wczoraj, on nie wie, co się stało, a mnie przez głowę nie przeszło, żeby go powiadomić.

Dlaczego? Dlaczego mój mężczyzna nie jest nawet w pierwszej trójce osób, do których dzwonię po pomoc? To takie głupie. Takie żałosne.

Zaczynam płakać jak idiotka, a biedna Emilia nie ma pojęcia, co się właściwie stało, że od tej chłodnej obojętności, tak szybko wpadłam w atak histerii, który na szczęście mija, jak tylko zatrzymujemy się pod budynkiem policji.

Kolejne kilka godzin składam zeznania, nie robię tego pierwszy raz, nie robię tego nawet po raz drugi, ale tak jak za każdym poprzednim dziękuję Bogu za to, że Emilia jest przy mnie i mnie wspiera. Wiem, że bez niej już dawno rozpadłabym się jak domek z kart.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz