Otwieram na oścież jedną część drzwi do cukierni, chcąc wpuścić do środka ciepłe wiosenne powietrze, zanim przyjadzie mi włączyć klimatyzację. Przekładam babeczki z blachy do witryny, nucąc soundtrack z Moany, nie mogąc przestać wierzyć w geniusz jego twórcy. Lubiłam być tu sama, lubiłam gwar i lubiłam ludzi, ale poranki, kiedy mogłam wszystko ogarnąć sama, dawały mi dużo spokoju w głowie.
Piję kawę z dużego kubka, który przyniósł tu sobie Rick, uważający, że te wszystkie posiadane przez nas, nie spełniają jego standardów co do ilości kofeiny, jaką można przyswoić na jeden raz. I miał rację.
Cholerny Derrick prawie zawsze miał rację, właściwie powinien mieć to wypisane na koszulce.
Słuchaj mnie. Ja prawie nigdy się nie mylę.
I niedawno zdałam sobie dotkliwie sprawę z tego, że ostatnio nie jestem sobą, ostatnio jestem strasznie naiwna i w końcu zdecydowałam się, nabrać odrobinę dystansu i odetchnąć. To miłość była głupia, nie ja sama.
Choć co do tego ostatniego mam poważne wątpliwości, gdy mimowolnie uśmiecham się lekko, na widok wysokiego mężczyzny w drzwiach mojej kawiarni.
– Bardzo mi przykro, ale mamy jeszcze zamknięte i nie zrobię wyjątku nawet dla Sherlocka Holmesa – mówię, patrząc, jak wymija krzesło stojące w drzwiach i je za sobą zamyka, przekręcając zamek.
– W takim razie to napad – uśmiecha się do mnie bezczelnie i siada przy kontuarze.
– Nie mam ani pieniędzy, ani serca, ani nawet godności – sarkam. – Więc raczej nie masz mi czego ukraść.
– Czy wobec tego mogę liczyć, chociaż na kawę? – przytakuję mu lekko i włączam ekspres. – Dlaczego mnie ignorujesz?
– Nie chciałam się znów zawieść – mówię i stawiam przed nim kubek, a on wstaje i idzie w moją stronę. – Nie tu.
Odsuwam się i wskazuję na duże okno, obracam się na pięcie i idziemy na zaplecze, gdzie dopiero siadamy naprzeciwko siebie przy stole.
– Kończę w tym tygodniu zdjęcia – mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Dasz się zaprosić na kolację w przyszły wtorek?
– Odkąd mam klucze do Twojego mieszkania, chyba nie musisz już robić tego tak oficjalnie.
– Nie, nie u mnie. W restauracji.
– A to dobry pomysł? Poza tym jestem tak zmęczona dramatem między Polą a Tomem...
– Zdecydowanie masz rację, że mogliby już skończyć. Jakby Pola naprawdę nie chciałaby go więcej widzieć, to odwołałaby wesele.
– Myślę, że ona chce mu dać po prostu nauczkę.
– Myślę, że on już ją dostał – uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo, a on sięga po moją dłoń. – Więc następny wtorek?
– Pomyślę.
– Chcesz, żebym znów zaczął za Tobą chodzić? – pyta i uśmiecha się bezczelnie. – Myślałem, że wcale Ci się to nie podobało.
– Zdecydowanie tego nie chcę, zdecydowanie wolę, jak nie bawisz się w stalkera – robię pauzę, by napić się kawy i dopiero się do niego uśmiecham. – Więc wtorek. Jaki film obejrzymy tym razem?
– Teraz chyba czas na Avengers.
– Och, kolejny z Thomasem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jego postać ma tyle fanek, przecież on jest takim ładnym mężczyzną na co dzień, a w tej tłustej, czarnej peruce wygląda jak nieślubny syn Severusa Snape'a. Tylko Alan Rickman wyglądał lepiej.
CZYTASZ
you can't always get what you want • B.C
FanficGłównymi składnikami codzienności Adrianny są: jazzowe covery, słodkie wypieki, zacisze jej poddasza, zapach starych książek, londyńskie korki i śmiech jej siostry. I pewnie dla większości ludzi ta dziwna mieszanka byłaby idealnym przepisem na życi...