25. I wanna walk but I run back to you.

575 70 45
                                    

Otwieram na oścież jedną część drzwi do cukierni, chcąc wpuścić do środka ciepłe wiosenne powietrze, zanim przyjadzie mi włączyć klimatyzację. Przekładam babeczki z blachy do witryny, nucąc soundtrack z Moany, nie mogąc przestać wierzyć w geniusz jego twórcy. Lubiłam być tu sama, lubiłam gwar i lubiłam ludzi, ale poranki, kiedy mogłam wszystko ogarnąć sama, dawały mi dużo spokoju w głowie.

Piję kawę z dużego kubka, który przyniósł tu sobie Rick, uważający, że te wszystkie posiadane przez nas, nie spełniają jego standardów co do ilości kofeiny, jaką można przyswoić na jeden raz. I miał rację.

Cholerny Derrick prawie zawsze miał rację, właściwie powinien mieć to wypisane na koszulce.

Słuchaj mnie. Ja prawie nigdy się nie mylę.

I niedawno zdałam sobie dotkliwie sprawę z tego, że ostatnio nie jestem sobą, ostatnio jestem strasznie naiwna i w końcu zdecydowałam się, nabrać odrobinę dystansu i odetchnąć. To miłość była głupia, nie ja sama.

Choć co do tego ostatniego mam poważne wątpliwości, gdy mimowolnie uśmiecham się lekko, na widok wysokiego mężczyzny w drzwiach mojej kawiarni.

– Bardzo mi przykro, ale mamy jeszcze zamknięte i nie zrobię wyjątku nawet dla Sherlocka Holmesa – mówię, patrząc, jak wymija krzesło stojące w drzwiach i je za sobą zamyka, przekręcając zamek.

– W takim razie to napad – uśmiecha się do mnie bezczelnie i siada przy kontuarze.

– Nie mam ani pieniędzy, ani serca, ani nawet godności – sarkam. – Więc raczej nie masz mi czego ukraść.

– Czy wobec tego mogę liczyć, chociaż na kawę? – przytakuję mu lekko i włączam ekspres. – Dlaczego mnie ignorujesz?

– Nie chciałam się znów zawieść – mówię i stawiam przed nim kubek, a on wstaje i idzie w moją stronę. – Nie tu.

Odsuwam się i wskazuję na duże okno, obracam się na pięcie i idziemy na zaplecze, gdzie dopiero siadamy naprzeciwko siebie przy stole.

– Kończę w tym tygodniu zdjęcia – mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Dasz się zaprosić na kolację w przyszły wtorek?

– Odkąd mam klucze do Twojego mieszkania, chyba nie musisz już robić tego tak oficjalnie.

– Nie, nie u mnie. W restauracji.

– A to dobry pomysł? Poza tym jestem tak zmęczona dramatem między Polą a Tomem...

– Zdecydowanie masz rację, że mogliby już skończyć. Jakby Pola naprawdę nie chciałaby go więcej widzieć, to odwołałaby wesele.

– Myślę, że ona chce mu dać po prostu nauczkę.

– Myślę, że on już ją dostał – uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo, a on sięga po moją dłoń. – Więc następny wtorek?

– Pomyślę.

– Chcesz, żebym znów zaczął za Tobą chodzić? – pyta i uśmiecha się bezczelnie. – Myślałem, że wcale Ci się to nie podobało.

– Zdecydowanie tego nie chcę, zdecydowanie wolę, jak nie bawisz się w stalkera – robię pauzę, by napić się kawy i dopiero się do niego uśmiecham. – Więc wtorek. Jaki film obejrzymy tym razem?

– Teraz chyba czas na Avengers.

– Och, kolejny z Thomasem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jego postać ma tyle fanek, przecież on jest takim ładnym mężczyzną na co dzień, a w tej tłustej, czarnej peruce wygląda jak nieślubny syn Severusa Snape'a. Tylko Alan Rickman wyglądał lepiej.

you can't always get what you want • B.COpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz