Rozdział 1: Jak zabiłem swoją dziewczynę

336 23 131
                                    


(Kilka dni po walce)

- Synu...

Rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było widać.

- Synu... - słaby głos dał się słyszeć z naprzeciwka. Wokół mnie panowała ciemność, tak więc po prostu szedłem przed siebie, nie wiedząc dokładnie dokąd zmierzam. Jednak nie mogłem odpuścić. Czułem, że stawiam niepewne kroki. Jakby moje stopy chciały odwrócić się i pobiec w przeciwną stronę. Brnąłem jednak dalej. Grunt był miękki, piaszczysty i bardzo chłodny. - Kto mnie woła? – zapytałem głośno, a mój głos zmienił się w głuche echo. Nikt nie odpowiadał. Zatrzymałem się na chwile. Chciałem mieć pewność, czy nie zostałem tu sam. Wtedy znowu dotarły do mnie nawoływania.

- Mój dzielny syn... Cybertron tak wiele ci zawdzięcza, a teraz ratujesz kolejną planetę...

- Ojcze! – zawołałem – to ty?

- Taki dzielny...

- Ojcze! – krzyknąłem głośniej. Starannie omijał mój głos.

- Ale teraz, gdy szykuje się nowa wojna, potrzeba ci dodatkowych sił.

- Jaka wojna? o czym mówisz? – pytałem.

- Tym razem nie tylko Ziemia jest zagrożona, mój synu... szykuje się bitwa, której możesz nie wygrać...

- Kto ma mi pomóc? – zapytałem – ojcze, powiedz mi, proszę.

Wtedy do moich oczu dostało się światło. Gwałtownie je zamknąłem i osłoniłem metalowe powieki ręką. Gdy przyzwyczaiłem wzrok do promieni słonecznych, mogłem ujrzeć krajobraz pustynny, a naprzeciw mnie stała piaszczysta budowla, na wzór małej świątyni. Wszedłem do środka. Przez małą dziurkę w ścianie zauważyłem ciała robotów, a w dłoni jednego z nich leżała matryca. Zrozumiałem już.

- Ramię w ramię, synu, możemy pokonać nowego wroga.

Ocknąłem się, zlany potem, w pokoju w kwaterze wojskowej. Promienie słońca ciekawsko zaglądały przez okno wypełniając pomieszczenie światłością. Był świt. Obok mnie zauważyłem śpiącą dziewczynę. Okryłem ją kołdrą, z której się wydostała. Potarłem czoło wierzchem dłoni i spojrzałem się na jakiś punkt na ścianie. Ten sen dręczył mnie od dawna. Dziwny głos w głowie, znajomy, poruszający moją iskrę do granic możliwości. Gdy usłyszałem go po raz pierwszy, miałem wątpliwości, domyślałem się, ale dopiero potem czułem, że znam go tak dobrze. Mój ojciec. Nie pamiętam kiedy mówił do mnie po raz ostatni. Prawdopodobnie dwadzieścia parę lat temu. Jednak nie można zapomnieć głosu taty, nie w całości. To był prosty przekaz, który, mimo iż nie raz otrzymałem, dopiero teraz postanowiłem dopuścić do myśli. Nadchodzi bitwa. Podobno dużo potężniejsza niż poprzednia. Jeśli tak jest, to rzeczywiście potrzeba pomocy jednego z najpotężniejszych robotów. To zdawało mi się niemożliwe... a teraz zdecydowałem się, że to zrobię. Nigdy nie przypuszczałem, że jeszcze go zobaczę...



(Kilka dni wcześniej)

- Selen... - wyszeptałem. Po chwili upadłem na kolana. Obok mnie leżał miecz, który jeszcze przed chwilą przebił decepticona. Wszystko dookoła wydawało się zamazane. Od łez. Na pewno od łez. Podczołgałem się bliżej. Ominąłem krwawiącego decepticona. Obok niego leżała Selen z niemal tymi samymi obrażeniami. Rana była jednak wyżej niż jego, gdyż dziewczyna była niższego wzrostu. Dopadłem do niej, by rękoma ścisnąć jej lice. Była nieprzytomna. Przytrzymałem twarz na równi z jej, próbując usłyszeć lub poczuć, że oddycha. Trzęsły mi się ręce, a głos utkwił w gardle. Zabiłem ją – pomyślałem.

Transformers 4: The BetrayalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz