Rozdział 45: Macanki cacanki

147 11 84
                                    


(styczeń)

- Ale z ciebie wiedźma!

- A z ciebie leń, co z tobą? nie możesz wykonać paru brzuszków, jak facet?

- Po morderczej serii pompek i innych paskudztw mam prawo odczuwać niechęć.

Złapałam się za głowę czując, że jeszcze chwila a wcisnę gościa w ziemię. Od ponad godziny tylko narzeka, a ja nie mam zamiaru być litościwa. Nie jego boli kręgosłup od noszenia dodatkowego balastu. Mój brzuch wyraźnie się zwiększył. Nie był to oczywiście ekstremalny wzrost, jednak o ciuchach w moim standardowym rozmiarze S mogłam zapomnieć. Minęło w końcu trochę czasu.

Był juz styczeń. Zima w pełni okazałości, śnieg po kostki, urok minionych niedawno świąt, sztuczna choinka w środku centralnego budynku wojska, której nikt nie raczy zabrać i pewnie będzie tak sobie wegetować do następnych świąt. Ale również ciągle spięty Prime, ponieważ nic, co pojawiało się w jego snach proroczych, nie następowało. Większość wojskowych patrzyła się na niego z politowaniem lub od czasu do czasu rzucała kąśliwe żarty w stylu "no i gdzie ta twoja wojna, Prime?".

Współczułam mu.

Wiedziałam, że starał się jak mógł wydobyć informacje od swojego ojca i mimo iż spędzał z nim czas, ten milczał w tych sprawach wyjątkowo skutecznie. Lider wracał do naszego pokoju strapiony i nie miał ochoty na dłuższe rozmowy. Mówił, że kładzie się spać, ale ja już go znałam i wiedziałam, że leży pogrążony w myślach. Wbrew tego, że szkoda mi było mojego faceta, brak wojen wychodził mi zdecydowanie na dobre. Przygotowywałam się do matury jak przystało na dobrą uczennice, która po szkole sumiennie odrabia zadane jej prace, a po wszystkim leci spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi - kosmitami. Czasem opuszczałam zajęcia na rzecz jakichś misji, które uwzględniały patrolowanie miasta oraz zajęcia na poligonie - chociaż w zimę bardzo niekorzystnie biegało się po nieośnieżonym polu. Przynajmniej potem było trochę radochy i urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki (gdy akurat generał poszedł za potrzebą, klasyczne zagranie).

Pogodzenie pracy w wojsku, matury i treningów było bardzo ciężkie. Nie raz padałam na twarz i Optimus, który zapewne liczył jeszcze na jakieś urozmaicenia wieczoru, ubierał mnie w piżamę i kładł do łóżka. Jednak starałam się dawać radę, gdyż wiedziałam, że nikt inny tego za mnie nie zrobi. Życie jakoś płynęło.

Spojrzałam na decepticona w fioletowym podkoszulku, który rewelacyjnie pasował do jego delikatnie karmelowej karnacji. Leżał na ziemi i patrzył na mnie zbitym wzrokiem, abym odpuściła mu ćwiczenia. No proszę. Jeszcze jakieś dwa miesiące temu wręcz siłą ściągałam go z podłogi, bo "musiał trenować". Postanowiłam więc przyjąć inną taktykę i zwyczajnie go orać. Biedaczysko od razu zmienił podejście i już nie wychyla się z dodatkowymi ćwiczeniami, a pozostanie na siłowni dłużej niż dwie godziny to odległa historia. Ukucnęłam przy nim obejmując ramionami jego zgięte w kolanach nogi. Czuć było od niego pot z domieszką perfum, które dostał ode mnie na święta. Nuta cynamonu niezwykle działała na zmysły.

- Jeszcze pięć brzuszków i na dzisiaj koniec, zgoda? - zapytałam, a on przytaknął, podnosząc tułów w moim kierunku.

Patrzyłam na jego determinację z uśmiechem. Potem skupiałam się na poszczególnych partiach ciała. Jego ręce były dobrze umięśnione. Ways nabrał masy mięśniowej, która dodawała mu męskości. Zmienił się pod paroma względami, jednak nie były to wcale złe zmiany.

Nadal był kochany, dobry i opiekuńczy. Nie przesadzał już jednak z treningami, co wyszło mu zdecydowanie na dobre. Był okazem zdrowia, nie musiał odwiedzać już Ratcheta regularnie co drugi dzień, jak wcześniej, co wynikało wtedy z jego braku pohamowania. Teraz nauczył się umiaru, którym mi imponował.

Brzuch i klatka piersiowa Sidewaysa również uległa rozbudowaniu. Jego mięśnie ukazywały mi się nieśmiało przez lekko podwiniętą koszulkę. Przyglądałam się im przez chwilkę, lecz moje myśli powędrowały nieco wyżej. Mimo poczucia, że może nie powinnam, wsunęłam swoją dłoń pod jego koszulkę, by odsłonić pożądane miejsce.

Moim oczom ukazała się blizna po starciu ze Starscreamem. Przejechałam po niej ręką, czując gładką powierzchnię. Po koszmarze jaki oboje wtedy przeżyliśmy pozostała jedynie różowawa, gruba kreska. Ways nie odczuwał żadnych komplikacji, poza lekkimi, bardzo sporadycznymi ukłuciami w okolicy dawnej rany.

Bardzo cieszyłam się, że nie wyszło z tego nic poważnego, choć z początku drżałam o niego niesamowicie. To jego pierwsza tak poważna rana. Dzięki Bogu, jest cały i zdrowy. Uśmiechnęłam się lekko wciąż przesuwając palcami po całej okazałości jego rany, jednak gdy spojrzałam mu w oczy natychmiast przerwałam dotyk.

- Ways! - ochrzaniłam go widząc jak przygryza wargę z przyjemności - opanuj się, wyglądasz jakbyś miał sie na mnie zaraz rzucić.

- Może to zrobię? - zanucił podnosząc się gwałtownie w moją stronę. Utraciłam równowagę z kucek i upadłam na pośladki, a wraz ze mną decepticon, który uprzednio trzymał balans dzięki moim rękom na jego kolanach. Nasze twarze spotkały się ze sobą w zdecydowanie zbyt bliskiej odległości. Czułam jego oddech na swoich wargach, a jego hipnotyzujące spojrzenie mamiło mnie skutecznie.

- Zrobiłeś o kilka brzuszków za dużo - szepnęłam próbując oderwać wzrok od jego oczu.

- Zrobiłem pięć, to ty się skupiłaś na moim ciele i straciłaś rachubę.

- Patrzyłam tylko na twoją bliznę - wytłumaczyłam się, czując jak zalewa mnie rumieniec.

- Mogę ci dać popatrzeć także na inne rzeczy, chcesz?

- Ways! - krzyknęłam szturchając go w ramię. Wyswobodziłam się z jego bliskości i wstałam wolno, by uniknąć zawrotu głowy - koniec treningu. Pakuj się i idź pod prysznic. Śmierdzisz.

- Wiedźma - wystawił mi język.

- Średniowieczny głąb - odcięłam mu się. Dopiłam wodę z butelki, którą Ways przyniósł na trening i wyrzuciłam pusty plastik do kosza - widzimy się o czternastej przed budynkiem, dzisiaj obiad w knajpie Lewisa.

- Będę, księżniczko - zaakcentował słodko.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- To wiedźma czy księżniczka? zdecyduj się w końcu - rzuciłam z rozbawieniem nim wyszłam z pomieszczenia, zostawiając swojego przyjaciela samego.

xxxxxxxxxxxxxxxxxx

Hej kochani, kwarantanna trwa w najlepsze, ja próbuję pisać pracę licencjacką i postanowiłam dodać mały rozdział, aby choć na chwile skupić się na czymś innym niż detective fiction. :D

Trzymajcie się ciepło w tych ciężkich dniach i pamiętajcie, aby ograniczyć wychodzenie z domu na tyle na ile jest to możliwe! :) Może niedługo ten koszmar się skończy :o




Transformers 4: The BetrayalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz