{ PEETA }
Pcham drzwi, mijam łóżko i idę prosto do wyświetlanego zdjęcia lasu. Liście unoszą się delikatnie na wietrze. Gdzieś przelatuje kosogłos. Niebo jest rozświetlone mnóstwem gwiazd. Ma granatowy kolor. Wodzę palcem po ścianie starając się połączyć kilka gwiazd w konstelacje. Pamiętam tylko podstawowe ułożenia, żałuje że nie słuchałem Ojca bardziej. Powinienem bardziej słuchać jego niż krzyków matki. Może dlatego krzyczała? Bo gdyby mówiła cicho, nikt by jej nie słyszał. Gula znowu ścisnęła mi klatkę i gardło. Przykładam rękę do tych miejsc zastanawiając się jak to coś stamtąd uwolnić. Jak siebie uwolnić z tej klatki? Moje paznokcie wbijają się w materiał tak mocno, że robią dziury. Sweter uderza z impetem w szafę, a potem upada u jej stóp. Otwieram ją w nerwach i ponownie biorę ubranie, by cisnąć je w kąt. To jednak nie sweter. Rzygać mi się chce, gdy myślę o kapitolskich prysznicach, ale stwierdzam, ze to mogłoby mi pomóc. Wygląda na to, że nie wystarczy puścić wodę. Od kilkunastu minut odbija się ona od moich włosów i czoła. Reaguję dopiero, gdy zmienia się na zimną. Nie włączam żadnego przycisku. Tylko stoję. Jakoś. Tak jak mówiła Sophie. „Gość jakoś przeżyje". Jakoś. Byle jak. Ubieram dresy i koszulkę. Dopóki moje dłonie nie dochodzą do siebie bawię się zgrubieniami powstałymi przez wodę. Kładę się na podłodze. Przyglądam się niebu. Z tej perspektywy, wygląda jakbym pod nim leżał. Nie widać różnicy pomiędzy panoramą a pokojem. Myślę, ze tam wszystko było łatwiejsze. Jeśli ktoś Ci nie pasował, zabijałeś go. Jeśli chciałeś jeść, jadłeś. Czułeś napięcie, bo wiedziałeś, że coś się za chwilę zdarzy. Teraz jedyne, co masz to złudzenie. Złudzenie napięcia. Złudzenie bólu. Złudzenie siły. Kto ją miał tak naprawdę? Snow. To on był Zwycięzcą i w tym roku już wygrał 74 raz. Leżę dalej pod niebem, które jest kolejnym złudzeniem i staram się rozgryźć co mu daje ten cały bałagan. Na cholerę wydaje na to tyle kasy. Co chce tym osiągnąć? Załóżmy, że ma pozostałych 50 Zwycięzców, każde co mniej i bardziej popieprzone niż my, i co mu z tego? Kiedyś myślałem, że szkoli sobie małą armię, ale teraz wiem, że Zwycięzca nigdy by się za niego nie wstawił. Przeciw niemu też. Bo on miał całą kontrolę. Mimo, że Igrzyska się skończyły, w każdej chwili mógł nas zaszantażować bliskimi osobami. Zawsze mógł „uderzyć w uczucia". Chciał tego, żebyśmy się bali, nie ufali sobie nawzajem. Żeby nigdy przypadkiem nie umieścić go po drugiej stronie. Nie można się bać zawsze. Z tym było tak jak z zabijaniem człowieka. Za pierwszym razem pamiętasz wszystko, a potem nawet nie umiesz powiedzieć jak i kiedy. Strach też w końcu znika i zamienia się na coś w co zamieniała się Sophie i ja. Nerwowość. Ignorancję. Sprzeciw. Dlatego najczęściej wygrywali trybuci, którzy nie mieli strachu w oczach. Ci zaczynali się bać gdy Igrzyska się skończyły. Pierwszy raz zastanawiam się czy to dobrze, że Sheldon przegrał. Przegrał... właściwie wygrał. My przegraliśmy życiem innych trybutów, a mówili na nas Zwycięzcy. Może jako dwunastolatek nie rozumiałby wiele z tego co się dzieje. Może po prostu zamknąłby się w sobie, mniej by się uśmiechał. Mówiłby na wywiadach, ze teraz może pić cały czas gorącą czekoladę i to by była cała prawda. Nie rozumiałby dlaczego miałby kłamać. Może też by leżał na podłodze wgapiając się w arenowe niebo, bo tylko one mogło go uspokoić. Może byłby silniejszy. Nie płakałby co noc w poduszkę, nie krzyczałby przez sen, nie zamieniał się w potwora, który z każdą godziną bardziej uśmiercał jego dawną osobowość. Może. Oczy mnie szczypią, więc je zamykam. Chcę wrócić na arenę. Może znowu będę od czegoś uciekał. Może gdzieś spadnę. Może znowu kogoś zabiję? Chwila. Dlaczego jestem w Dwunastce? Mój umysł bardzo nie lubił jak przyzwyczaiłem się do jakiegoś koszmaru. Na każdym kroku chciał mnie zaskoczyć. Serce boleśnie odbija mi się o klatkę. Tę samą w której została zamknięta moja cierpliwość, poczucie winy i spokój. Nie ma teraz nic. W moim kroku jest już coś niepokojącego. Jakbym nie szedł po prostu do domu, tylko jakbym szedł akurat do tego domu. Żeby coś załatwić. Przy drzwiach słyszę krzyk mamy. Znowu mówi komus, że jest beznadziejny. Chyba go uderzyła. Chyba ktoś płacze. Męski głos mówi jej, żeby kogoś zostawiła w spokoju. Ona każe mu się nie wtrącać. Komuś też każe być cicho. Otwieram drzwi. Nie wyglądają jakby mnie poznawali. Inaczej, poznają mnie, ale nie m n i e. Może bicie mojego serca rozwali mi klatkę od środka i wszystkie uczucia wypłyną na wierzch, które mnie jak zawsze sparaliżują i przestanę do nich celować z pistoletu? Trzęsą się, gdy ustawiam ich pod ścianą. Słyszę huk. Podbiegam do nich. Staram się ich obudzić. Mówię, że nie chciałem. Że przepraszam. Znowu huk. Przestań! Krzyczę na siebie. Zostaw ich! Moje łzy rozmazują krew mamy na policzku. Huk. Coś przedziurawiło moją klatkę i wypuszcza z niej wszystko. Mogę opuścić broń. Mogę do nich podejść. Upadam na twarz. Huk. Wbijam paznokcie w miękki dywan. Nikt nie usłyszy. Wciąż czuję krew. Sprawdzam czy nie mam jej na rękach. Na twarzy. Zrywam się na równe nogi, wymiotuję tak dugo, aż czuję, że jej nie ma. Znowu huk. Błysnęło się. Przemywam twarz i wracam do pokoju. Zrzucam wszystko z łóżka szukając pilota. Potrzebuje teraz czegoś prawdziwego. Co jest prawdą? Czy ja naprawdę... Ręce trzęsą mi się i nie mogę trafić na zmianę panoramy. W końcu widzę szare niebo naznaczone przez kilka poziomych błyskawic. Gdzieniegdzie było czarne. Czasami widziałem przebłyski granatu. Nie pomaga. Potrzebuję więcej. Naciągam na głowę kaptur. Czy Sophie pokazywała mi jakieś tylne wyjście? Z przodu widok będzie zasłoniony przez kolejne ogromne posesje. Nie wystarczy. W jadalni już nic nie ma. Stół jest pusty, siedzenia są złożone. Jakby nikt tam nie siedział. Może nie siedział? Może ta kolacja też mi się przyśniła? Czuję ucisk w klatce. Może nadal śnię? Naciskam klamkę. Może to ten pokój, do którego nie powinienem wchodzić? 3. Siedź na tyłku. Drzwi się otwierają i czuję znajomy zapach ozonu. Leje z ukosa. Moczy mi włosy i twarz. Kolejne uderzenie rozświetla niebo kolorowymi wstęgami. Namacalny przykład autodestrukcji. Nikt nie mówi niebu, żeby nie wybuchało. Po prostu wybucha. Wąski snop światła przemyka przez moje wyciągnięte do deszczu ręce, więc wycofuję się w cień i przymykam drzwi. Muszę przylgnąć do ściany, by światło nie dotknęło mojego ciała. Mam nadzieje, że to nie jest Pan Collins. Znowu byłby świadkiem mojego odchyłu. Zapytałby się mnie co tu robię, a ja bym mu powiedział, że śniło mi się, że zabijam rodzinę i do niedawna myślałem, ze to prawda, więc szukam namacalnego dowodu rzeczywistości, którym jest burza. Chyba, że wcześniej śniłem, w takim razie to też jest sen i mogę Panu powiedzieć, że nie mam ochoty na rozmowę i po prostu chcę popatrzeć na niebo. Tymczasem stoję jak zaszczute zwierzę. Żeby przypadkiem Ona nie musiała ze mną rozmawiać. Oddycham za głośno, powinienem starać się bardziej wtapi... Nie idź tędy! Odwróć się, Peeta, skryj za czymś... Świetnie. Twoje zdolności motoryczne i refleks są godne podziwu, na pewno tym pokonałeś resztę trybutów. Co tak stoisz, pomóż jej!
![](https://img.wattpad.com/cover/137131614-288-k405888.jpg)
CZYTASZ
❝RAZEM❞ II PIONKI
FanfictionHaymitch prychnął. - Co więc zamierzacie zrobić? Dać się zabić? - To właśnie robimy - zauważyłem, odwracając się do Sophie. Poczułem na ręce coś ciepłego. {Czasem jedna, nieznaczna rzecz, potrafi zatrzymać czas. Spojrzenie, słowo, dotyk dłoni. }...