{ PEETA }
Minnie Joe. Pięć lat.
Zamykam oczy.
Gdy je otwieram Haymitch je przymyka. Zastanawiam się kogo on widzi. Udaję, że przygotowuje rzeczy na wieczór. Ekipa i Effie ze mną nie rozmawiają, bo boją się, że ubiorę się w ich krew.
— To nie są już Igrzyska.To jest coś o wiele gorszego. Musicie się bardziej postarać, popracować na waszą przykrywką kochanków. Tylko dlatego wam obu pozwolili wygrać.
Składam kolejną koszulę. W czym powinienem umrzeć? Co miała na sobie Minnie Joe, lat pięć?
— Panem zawsze — powtarzam. — Ona nie ma tego na karteczce, Haymitch. Ona tak naprawdę myśli. Że na zawsze będziemy wysyłać dzieci na śmierć, a potem...
Umierać z nimi.
Rzucam kolejną koszulą na łóżko. Minnie Joe. Tylko imię, nazwisko i wiek. Chodziła do szkoły? Miała rodzinę? 5 lat... 5 lat... 5 lat...
Haymitch prycha.
— Cała wasza przykrywa, wszystko na co pracowaliście...
—Daj spokój — ucinam. — Nawet Kapitol w to nie wierzy.
Minnie Joe.
Może jej rodzice mieli farmę.
Miała zawsze jedzenie, ubranie i chodziła do szkoły.
Może nigdy nie oglądała Igrzysk.
Może za 10 lat byłaby na nie wybrana.
— Dzwoniłeś do Jake'a?
Przymykam oczy.
Okazało się, że grzebię w szufladzie. Szukam karteczki z Minnie Joe. Powinno być dopisane: „nie zdążyła poznać Igrzysk, ale zdążyła poznać śmierć".
— Bez zmian.Haymitch chrząka, jak zawsze, gdy prowadzi rozmowy, których nie chce.
— Pytał o Ciebie.
— Wiem —odpowiadam. — Co u niego?
Długo nie odpowiada, a ja zdążyłem rozłożyć wszystkie 38 kartek i popatrzeć się na każde litery osobno i starać się je włożyć z powrotem do moich ust i już nigdy ich nie mówić ich na głos.
Minnie Joe. Niewinna. Ofiara.
—Sam do niego zadzwoń. Przypomnij sobie dla kogo walczysz.
Dla Rebelii.
Haymitch znika. Zakładam ręce na szafce. Karteczki podnoszą się delikatnie z każdym moim oddechem. Ja oddycham, bo oni nie mogą.
Dbałem o bezpieczeństwo Jake'a nie mówiąc o nim,
bo wszystko w moich ustach umierało.
A ja chciałem umrzeć, by
inni mogli
żyć.
{ SOPHIE }
Przyglądam się sukni zawieszonej na wieszaku i pojedynczej białej róży stojącej w wazonie na toaletce obok. Nie musiałam nawet czytać karteczki. Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu a potem słyszę głos Ophelii
— Jest przepiękna.
Unoszę kącik ust ku górze.
—Tia.
— Masz zamiar ją włożyć? —pyta Charlie.
— A mam jakiś wybór? — pytam po czym śmieję się cicho.
— Cokolwiek postanowisz, będziemy z Tobą. — powiedziała Blanca, podczas gdy Ophelia ściągnęła sukienkę z wieszaka. Zrzuciłam szlafrok i skinęłam głową. Phi pomogła mi założyć suknię, zapięła suwak i ułożyła na powrót uczesane przez fryzjerów włosy. Obróciłam się w stronę lustra i przesunęłam dłońmi po sukience wygładzając ją.
— Dobrze wiecie, że podjęłam już decyzję.
— Peeta już wie? — spytała Blanca. Pokręciłam przecząco głową. Wiedziałam, że czas ucieka mi przez palce. I wiedziałam, że chcę, aby dowiedział się ode mnie. Wiedziałam też, że unikałam tej rozmowy jak ognia, bo im dłużej ją odkładałam tym dłużej mój powrót tutaj zdawał się być nieprawdziwy. W momencie, gdy powiem, nie będzie odwrotu. Unikałam jej jak ognia, bo chłód przejął całe moje serce. I jeśli za bardzo się zbliżę, mróz stopnieje. A ja podjęłam decyzję.
— No cóż, jeśli Cię to pocieszy, my bardzo się cieszymy, że zostajesz. — zaświergotała Ophelia, dalej poprawiając mi włosy, które cały czas zdawały się wyglądać tak samo. Miałam jednak wrażenie, że sprawia jej to dużą przyjemność, więc stałam po prostu, pozwalając jej na to. — Prawda? — dodała, bardziej pewnym tonem i rzuciła piorunujące spojrzenie w stronę dwójki chłopaków rozwalonych na kanapie.
— Nie no — zaczął Charlie.
— jasne, że się cieszymy. — dokończył Milo.
Uśmiechnęłam się, wiedząc jednak, że tysiąc siedemset dwadzieścia sześć dzieci krzyczących w mojej głowie, nie były tak szczęśliwe jak oni.
CZYTASZ
❝RAZEM❞ II PIONKI
FanfictionHaymitch prychnął. - Co więc zamierzacie zrobić? Dać się zabić? - To właśnie robimy - zauważyłem, odwracając się do Sophie. Poczułem na ręce coś ciepłego. {Czasem jedna, nieznaczna rzecz, potrafi zatrzymać czas. Spojrzenie, słowo, dotyk dłoni. }...