Rozdział XI.

52 2 1
                                    


{ SOPHIE }


— Tam z tyłu stoi J — urywam słysząc nagle ni stąd ni zowąd dźwięk kamienia uderzanego w szkło. Przenoszę zdezorientowany wzrok na chłopaka po czym gwałtownie unoszę się do pozycji siedzącej, co wywołuje chwilowy zawrót głowy, i zeskakuję z łóżka po to by chwilę później podejść do okna. Przekręcam klamkę i otwieram je wychylając się na zewnątrz.
— Siemka Collins! Słyszeliśmy, że dziś jest Twój ostatni wieczór w Kapitolu i pomyśleliśmy czy nie chcecie ...
— Cicho. — syknęłam przypominając sobie, że na dole wciąż może trwać kolacja. A wolałabym aby tamci nie zobaczyli czwórki nastolatków stojących w naszym ogrodzie, bo tym samym zaczęliby zapewne ingerować a to popsułoby wszystko. Mrużę delikatnie oczy próbując wyraźniej dostrzec twarze. Nie zastanawiam się nawet jak się tutaj dostali. W końcu należeli do (byłej) tajnej propagandowej organizacji, skradanie się mieli odpowiednio opanowane. Przesuwam wzrok po każdej sylwetce, Milo, Charlie, Blanca i gdy zatrzymuję go na ostatniej, Ophelia, pytam głośniejszym szeptem. — Jest z wami Jeremy? — pytam, gdyż dociera do mnie, że to mógł być jego pomysł. Może postanowił się do mnie wreszcie odezwać po tych dniach milczenia? Widząc jednak jak patrzą po sobie jakby niepewni macham dłonią. — Dobra, nie ważne. Poczekajcie tam. — mówię, wyciągając wskazujący palec po czym odsuwam się od parapetu i obracam w stronę Peety. Moje ręce luźno opadają wzdłuż tułowia, gdy dociera do mnie, że sama nie jestem pewna czy tego chcę. Czy chcę wciągać go w ten bałagan? Czy chcę próbować wpasować go do obrazka, do którego wyraźnie nie pasuje? Ale to przecież o to chodziło, prawda? O pokazanie mu, że Kapitol to nie tylko Igrzyska. I, że Snow a Kapitolończyk, to dwie różne rzeczy. Jeśli uda mi się mu to pokazać, może przekaże to dalej? Może wreszcie zrozumieją. Myślę o tym co zrobiłaby moja mama, tak jak dawniej. Przypominam sobie o tym jak zamieniła najgorszy pierwszy dzień szkoły w całkiem dumny pierwszy dzień szkoły. Bo pokazała mi drugą stronę medalu. To samo muszę zrobić ja. Poza tym gdzieś w środku naprawdę chcę pokazać mu mój świat. Boję się, że może go to przytłoczyć, jeszcze bardziej zniechęcić ... ale może jest jakaś szansa dla tego planu? — Tego właśnie chce Snow. — mówię nerwowo bawiąc się skrawkiem sukienki. — Chce, żebyśmy przestali sprawnie działać. Nasze buntownicze dusze są dla niego jak świeczki, które chce zgasić na zawsze i pozostawić je całkowicie wyniszczone, nie zdolne do dalszego użytku. I wiem, że idzie mu to całkiem sprawnie ale ... ale możemy spróbować się temu przeciwstawić. Możemy chociaż spróbować być ... no wiesz, nie zepsuci. — wzruszam delikatnie ramieniem, to już chyba jakiś tik, i w momencie w którym chcę wyciągnąć do niego dłoń słyszę pukanie do drzwi mojego pokoju. W którym mnie nie ma. Kolejnym celem będzie pokój Peety, nie uda nam się już wyjść tylnymi drzwiami. — Posłuchaj, wcześniej mówiłam serio o tym, że chciałabym pokazać Ci Kapitol moimi oczami ale zrozumiem jeśli się nie zgodzisz. — zaczynam gadać jednocześnie podbiegając do szafy i wyciągając z niej coś co krzyczy "Zaakceptowane przez Effie!" po czym podchodzę do okna i zrzucam to na dół. To samo robię z butami, które wcześniej zdjęłam kontynuując — Ale wiesz, pokazałam Ci moje zdjęcia z dzieciństwa. Tak jakby jesteś mi to winien. — mrugam do niego po czym wychylam się upewniając się, że nic się nie zmieniło. Siadam na parapecie i przerzucam jedną nogę na zewnątrz. — A, i jeśli się zgodzisz, przygotuj się na coś jak wspinaczka 2.0. — roześmiałam się cicho, choć śmieszne to wcale być nie powinno, i szybko przerzucam drugą nogę znajdując się już całkowicie na zewnątrz. Powoli obracam się zaczepiając stopy o pnącza i już chwilę później znikam z okna schodząc na dół. Tak jak się spodziewałam słyszę pukanie do drzwi a po chwili głos "Peeta, tu Haymitch. Macie jakąś minutkę i wkraczam." oznajmia podchmielonym głosem, ale słyszę to już dość niewyraźnie gdyż znajduję się bliżej ziemi niż pokoju. Zeskakuję z pnączy i ląduję bosymi stopami na równo przyciętym trawniku. Zadzieram głowę ku górze i wbijam wzrok w okno w pokoju Peety czekając tylko aż pojawi się w nim jego sylwetka. Rozważam oczywiście opcje, że zdecydowanie go przytłoczyłam i on całkowicie skołowany na pewno się nie zgodzi, zostając u siebie. — Twój chłopak idzie z nami? — słyszę pytanie za swoimi plecami. — Peeta. — poprawiam go i szybko dodaję. — Tak, dajcie mu chwilę. — choć sama nie wiem dlaczego to mówię. Przecież dobrze wiem, że to może być nie prawda. A przecież mogłam po prostu wzruszyć ramieniem, zdaję się być w tym całkiem dobra.  

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz