Rozdział XXXIII.

35 1 0
                                    


{ PEETA }


—Zgłaszam się na ochotnika.
Mentor przytrzymuje mnie za ramię.
— Peeta... nie mogę Ci na to pozwolić.
Wyrywam się.
—Zostaw mnie.
Podchodzę do Effie. Jest tak cicho, że słyszę echo moich kroków. Tata podnosi dłoń, jakby się zgłaszał, żeby coś powiedzieć. Dopiero wtedy przez moją twarz przechodzi cień strachu.
Zgłasza się mama, a za nią idzie brat. Trójka ludzi wystawia trzy palce w hołdzie chłopakowi, który miał zginąć rok temu.
Spuszczam wzrok, wgapiając się w buty. Przez pomieszczenie przechodzi szum. Ktoś gwiżdże melodię Kosogłosa. Podnoszę wzrok, gdy słyszę stukot wojskowych butów Strażników Pokoju. Ręce mają uniesieni wszyscy oprócz Effie i mnie. Dwa pionki Kapitolu.
Strażnicy zasłaniają mi widok na publiczność. Jeden z nich łapie mnie za ramiona, kierując do wejścia na peron. W panice zerkam na rodzinę.
— Mogę się jeszcze pożegnać...
Wbija mi palce w miejsce w którym nie mam czucia.
—Nie mamy czasu. 

Moim instynktem jest bunt, odwrócenie się, krzyk.
Tata wychodzi przed szereg. Kręce głową kierowany do pociągu. Za nim wstaje Matt. Mama trzyma tatę za ramię.
—Peeta, pamięt...
— Żegna...
Popychają mnie w kierunku szpaleru ludzi, kierujących się do pociągu. Zamykają drzwi i sadzają mnie na kanapie.
Haymitch taksuje mnie nieprzychylnym wzrokiem, sięgając po whisky.
—Wesołych Igrzysk Śmierci.
Wycieram twarz z kropli deszczu.
— Niech los Ci sprzyja.
Effie odwraca się do okna.   


{ SOPHIE }


  — Sophie ... — Milo próbuje mnie zatrzymać, podczas gdy ja chodzę po pokoju, wrzucając do walizki wszystko co popadnie. — Sophie ... — wyminęłam go i podeszłam do walizki by ułożyć obok siebie misia i kropelkę. — Sophie ... — chłopak złapał mnie za nadgarstek i obrócił w moją stronę.
— Czego? — burknęłam. Zbiłam go tym z tropu więc wydukał jedynie
— Jak się masz?
— Się mam. — odpowiedziałam mu, co miało być jedynie sposobem na pozbycie się jak najszybciej tego zainteresowania. Wysunęłam nadgarstek z jego dłoni, gdyż uścisk był wyjątkowo delikatny, tak jakby wcale mu nie zależało na tym by mnie zatrzymać i wróciłam do wkładania do walizki ubrań. — Po prostu nie rozumiem po co ta cała szopka z przenoszeniem mnie do innego budynku. Ostatnio mieszkałam tutaj i ...
— I nie pojawiałaś się na treningach. Może zależało im na ...
Rzuciłam w jego stronę piorunujące spojrzenie przez co on spuścił wzrok.
— Wiesz kiedy przyjdą inni? — spytałam po chwili, trochę spokojniejszym tonem.
— Spotkają się z nami na zewnątrz. Dadzą mi znać jak tylko podjadą i razem Cię odprowadzimy. — skinęłam głową z wdzięcznością i wróciłam do pakowania. 


{ PEETA }


  Gdy przyjeżdżamy do Kapitolu jest już późny wieczór. Za oknem wisi szarówka. Zegar ledowy w windzie wskazuje na niebiesko 22.43 Haymitch wciska literkę numer 12. Między nami wisi cisza ciężka, jak posmak starej whisky.
Piętro 2.
—Nigdy się już do mnie nie odezwiesz?
Chrząknął:
—Skłamałeś.
Jego glos brzmiał tak, jak mogłoby brzmieć ostrze noża.
— Cały czas kłamiemy.
Piętro 4.
Haymitch gwałtownie wciska przycisk czwarty. Winda się zatrzymuje.
—Nie okłamujemy siebie — poprawił.
Drzwi się otwierają, a on wchodzi do pokoju o koloru oceanu, z sieciami rybackimi pozawieszanymi na ścianach. Rok temu zabronił nam się zadawać z innymi trybutami. Te Igrzyska będą inne.
Drzwi się zamykają, a ja wciskam ostatnie piętro.   

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz