{ PEETA }
Chciałem powiedzieć coś więcej, ale rozproszył mnie dudniący dźwięk, pochodzący gdzieś zza moich pleców. Przypomniały mi się łapy zwierzęcia zatapiające się w ziemi, jego pazury ryjące po podłożu, a potem jego twarz, stojąca naprzeciw niej. Na szczęście nie odwróciłem się gwałtownie, ani nie rzuciłem do ataku; jedynie zerknąłem za ramię, jakbym był zaciekawiony źródłem pochodzenia kroków i nagłego zrywu wiatru, a znalazłszy go, ponownie się wyprostowałem, wbijając wzrok w daleki szyld „Fori Imperiali". Byłem już pewny, że musimy z Sophie przeprowadzić t ę rozmowę. Nie chcę, żeby myślała, że jest na mnie skazana. Wręcz przeciwnie - chciałbym, żeby robiła cokolwiek jej się tylko podoba, tak, jakbym nie wygrał Igrzysk z nią.
Na szczęście moje myśli mnie pochłonęły i ominęła mnie dalsza część rozmowy o piekarni. Przystanęliśmy przed bramą parku; po lewej stronie migała czerwona lampka. Alarm. Było zamknięte, jak chcieli tutaj wejść? Latarnie w środku były zgaszone, a atrakcje zatrzymane w ruchu, przez co przybierały dziwne pozy. Nie wiem skąd znali takie sztuczki, ale lampka zgasła, bramy wejściowe ustąpiły, latarnie kolejno się zapaliły, a atrakcje jakby wybudzone ze snu, zaczęły się leniwie poruszać. Dlatego nie martwili się obcymi ludźmi. Ależ byłem naiwny. Dziewczyna, która próbowała mnie zagadać wcześniej, oznajmiła, że mamy około dwóch godzin, nim służby zainteresują się tym, że ktoś tu przebywa. Brama delikatnie rozwarła swoje metalowe ramiona, a gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie, z powrotem je zamknęła, jakby wpuszczenie nas było jedynie omyłką. Mój wzrok szybko ogarnął okolicę, żeby jak najszybciej wyłapać wszystko, co ważne na temat „parku rozrywki", bo nigdy wcześniej w nim nie byłem. Zanotowałem budkę z watą cukrową, hot dogami, stoisko z pamiątkami, platformę, po której poruszały się małe auta, stół ping pongowy, bez paletek ale z kuflami do piwa; i większe atrakcje - filiżanki kręcące się wokół własnej osi, w przód i w tył, prototyp pociągu i ogromny młot, kołyszący się na boki. W tle widziałem największą kolejkę; ciągnęła się przez cały park, a jej tory przypominały spiralę. Sylwetki odchodziły w kierunku największej atrakcji, a ja, obserwując oddalającą się sojuszniczkę, przypomniałem sobie o utraconym wątku. Miałem o czymś porozmawiać z Sophie... Tylko o czym?
— Blanca? — Dziewczyna wartkim krokiem przecinała park na wskroś. Podniosła głowę, nieco zdziwiona tym, że tym razem to ja ją zaczepiam. Nic dziwnego – ostatnim razem, nie byłem zbytnio zainteresowany rozmową. Zrównuję z nią kroku. Reszta grupy odchodzi w kierunku kolejki. Jeszcze nie wiem, co jej powiem. Patrzy się na mnie z czymś na pograniczu ciekawości i wyzwania.— Dzięki, że nie powiedziałaś Sophie — słyszę swój głos. Co?! Nie nie nie!
—Pewnie— odpowiada dziewczyna, uśmiechając się pod nosem z wyższością. No tak, przecież to ona wie, co jest dla niej najlepsze. Nie powinienem w ogóle... — Dali jej coś, żeby zapomniała? — pyta się, zniżając głos do szeptu, przez co muszę się do niej nachylić. Gdy dochodzą do mnie słowa, zbija mnie z tropu. Ten, co jest na zewnątrz wydaje się z tym zgadzać, bo nie słyszę swojego głosu przez chwilę. Myślę o tym, że Rebelia dysponowała środkami na niepamięć. Może udałoby mi się je zdobyć i zwrócić jej to, co Igrzyska jej odebrały...? —Zabrali Jeremy'ego na arenę, żeby ją złamać — mówię wreszcie. Dobra, to nie było najgorsze. Ale i tak powinienem być cicho. Rozumiem to po ciszy, która mi odpowiada. Z twarzy Blanci schodzą wszystkie uczucia, jakbym je wyssał. To też był też jej przyjaciel, Peeta! Miej trochę ogład... — Nie możemy pozwolić, by im się to udało— powtarzam z naciskiem. Zostaw ją już! Daj jej spokój! Jej maska na chwilę pęka, przepuszczając uśmiech, choć nie dlatego, że chciała się uśmiechać, tylko, że musiała. Uważnie badam jej twarz, by utwierdzić się w przekonaniu, że powinienem siedzieć w domu. Nic nie mogę z niej wyczytać i myślę sobie, co ja bym odpowiedział na jej miejscu. Utkwiłbym w sobie oskarżające spojrzenie i bym krzyknął: „taki mądry jesteś... oglądałeś kiedyś jak Twój przyjaciel umiera w programie telewizyjnym? Nie! I nie wiesz jak to jest! Więc mnie nie pouczaj! Nie wiesz, co jest dla niej dobre! W ogóle jej nie znasz!" Automatycznie wsiadłem za resztą do wagonu i położyłem ręce na metalowej poręczy, czekając aż kolejka ruszy, wiatr porwie moje myśli, a adrenalina da mi kolejny zastrzyk świadomości, pozwalający mi sprawnie działać. Przez chwilę. Muszę sobie włożyć do głowy, że nic nie dzieje się tak, jak tego przewiduję. Na przykład sądziłem, że kolejka powoli wystartuje, z każdą chwilą nabierze pędu, a gdy się do niego przyzwyczaimy, wjedzie na najwyższy punkt, trochę nas wystraszy, a potem jadąc tak szybko, na ile może, zjedzie z całym impetem, zatrzymując się z mocnym szarpnięciem. Nigdy nie byłem w wesołym miasteczku, nie mówiąc już o jeździe kolejką, a mimo tego stwierdziłem, że jestem na tyle bezpieczny, że odwrócę się w kierunku bramy, by podziwiać z góry widok na centrum Kapitolu. I wtedy kolejka ruszyła, a mną szarpnęło gwałtownie do przodu. Słyszałem ciche burczenie, które mylnie można by utożsamić ze słabą prędkością, ale obraz, który dopiero co chciałem podziwiać, stał się rozmazany, zimny wiatr smagał moją twarz, a ja skupiałem się tylko na kurczowym trzymaniu rąk na poręczy. Poręcz, ona właśnie była najważniejsza, teraz była dla mnie wszystkim, aż dziw bierze, że do tej pory jej nie doceniałem. No bo, jak można żyć bez takiej poręczy, na takiej przerażającej przejażdżce. Dziękuję w głowie producentom, którzy byli na tyle mili, że umocowali tutaj tę pomoc. Gdy nieco się przyzwyczajam do migających obrazków i pędu, z którym jedziemy, widocznie brak mi było kolejnych wrażeń, bo zdecydowałem się na małą wędrówkę spojrzeniem po siedzących ze mną w wagonie. I czuję się tak, jakbym ich widział pierwszy raz w życiu, a potem dochodzi do mnie, że w sumie to nie jest takie dalekie prawdy, ale i tak nie mogę sobie przypomnieć ani jednego imienia, gdy dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie, uśmiecha się do mnie szeroko, piszcząc w niebogłosy. Macha rękami i uważam w duchu, że jest całkiem szalona i niepoważna i nim się orientuje, jej pisk przechodzi w zdanie, które urywa wiatr, a gdy myslę, że mogę na niego zwalić trudności z komunikacją, czuje ucisk na swoich rękach i je nieco odsuwam, by się go pozbyć. — Tak jest zabawniej! — krzyczy, a potem śmieje się z mojej przerażonej miny. Zezuję wzrokiem na migające obrazy po lewej, sugerując jej, że całkiem zabawnie będzie, jak ją stąd zrzucę. Ona chyba myśli, że podziwiam krajobraz, albo się nim pałam i nim zdążę ją rzeczywiście zrzucić, łapie mnie za rękę i wyrzuca razem ze swoimi do góry. Najpierw oblewa mnie niewysłowiona panika, a gdy sobie uświadamiam, że żyję i nic mi nie jest, przychodzi zadowolenie, a nawet satysfakcja, więc się szczerze uśmiecham. A potem panika całkiem odchodzi, ustępując egoistycznemu wniebowzięciu, bo skoro przeżyłem to, to mogę wszystko. Kolejka spowalnia, a potem się zatrzymuje. Poręcze z cichym syknięciem odsuwają się od nas i wolnym torem podchodzą aż po sufit. Wciąż nieco oszołomiony, lecz nadal szczęśliwy, wstaję z miejsca i chwiejnym krokiem wychodzę na zewnątrz. Przechodzę po torach, a potem schodzę schodkami w dół. Napędza mną jakaś nowa energia, czuję się, jakbym wrócił do swojego ciała po długim czasie, tak samo jak się wraca do domu po długiej podróży. Wiadomo, nie jest idealnie. Tu i ówdzie jest kurz, coś się zepsuło, a w tym jednym pokoju jest totalny bałagan. A więc, nie chcąc się z tym teraz uporać, wciąż zadowolony z szansy, którą dostałem, zamykam pokój, z wierzchu zdmuchuję kurz i naciągam narzutę na zepsuty sprzęt. Nie teraz, mówię. Później. Muszę wykorzystać tę nową energię jak najszybciej i jak najlepiej. Sophie chciała, żebyśmy dzisiaj o wszystkim zapomnieli. Nie umiałem udawać, że zapominam, ale teraz pamiętałem tylko o tym, by sobie nie przypominać.
CZYTASZ
❝RAZEM❞ II PIONKI
FanfictionHaymitch prychnął. - Co więc zamierzacie zrobić? Dać się zabić? - To właśnie robimy - zauważyłem, odwracając się do Sophie. Poczułem na ręce coś ciepłego. {Czasem jedna, nieznaczna rzecz, potrafi zatrzymać czas. Spojrzenie, słowo, dotyk dłoni. }...