Rozdział XXVII.

26 1 0
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


{ PEETA }


Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wychodziliśmy z pociągu. Na placu zebrało się kilkadziesiąt ludzi, ale nie stali w rzędach jak zawsze (jak na Dożynkach, kiedy oglądał ich Kapitol), tylko stali w grupkach z rodziną i ze znajomymi, witając mnie (prawie) jak starego przyjaciela (mordercę), bo teraz byłem sam (zawsze byłem sam). Fałsz. Prawda.
Niebo było koloru pomarańczowego. Jedyna prawdziwa rzecz, nim przyjdzie deszcz i ukaże, że tak naprawdę jest szare.
Gdy wychodzimy z limuzyny, na zewnątrz panuje szarówka. Do sali szpitalnej brata prowadzi mnie czterech strażników. Nie wiem, czy ochraniają go przede mną, czy ja mam ochraniać jego przed nimi. Oni tez jeszcze nie zdecydowali.
Układam sobie w głowie wszystkie warianty, żeby przygotować swoją reakcję.
Nie mogłem go skaleczyć ostrymi krawędziami. Już nie.
Zapyta się
ilu zginęło, czy
ile musi jeszcze zginąć?
Pogratuluje mi, czy
złoży kondolencje?
Zapyta się, dlaczego nie zadzwoniłem, a ja mu powiem
bez zmian, wciąż nie jestem
prawdziwy.
Strażnicy zostają przed wejściem do sali, a ja naciskam klamkę i przymykam oczy.
Grunt osuwa mi się spod ziemi.
Ktoś mi podcina nogi.
I przekręca w moim środku pokruszone kawałki w stronę, której jeszcze nie skaleczyły.

Dziewczyna się wzdryga słysząc dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi.
Z tej odległości widzę tylko jej niechlujnie splątany warkocz.
Odwraca do mnie głowę i widzę oczy, które widziały już, jak
przegrywamy wszystkie bitwy.
— Peeta?— Blake marszczy brwi, przez co smutek i cierpienie wygląda jak kolejny objaw złości.
— Cześć. —Właśnie wróciłem z drugiej tury 74 Igrzysk śmierci, zabiłem 36 osób i dowiedziałem się, że Seneca Crane zginął, bym ja mógł żyć. Doszedłem do wniosku, że już nikogo nie zabiję i oświadczyłem się Kapitolce, żeby mój brat mógł żyć. Bałem się do niego zadzwonić, bo widzisz, ja wszystko niszczę, a w moim środku codziennie umiera ktoś nowy, bo nadziewa się na połamane kawałki Prawdy i Kłamstwa, a ja nie mogę ich wszystkich spamiętać. – Co z nim?
—Bez zmian —mówimy oboje.
Podchodzę bliżej, a Blake wstaje z krzesła, zakrywając swoją twarz. Ma zesztywniałe ręce, od podtrzymywania za niego bezwładnej ręki i zesztywniały kark od oglądania swojego największego koszmaru. Zajmuję jej siedzenie, gdy słyszę, że drzwi się zamykają.
Brat patrzy się na mnie oczami mamy, tylko jego są żywsze niż jej kiedykolwiek będą, choć on otarł się o śmierć, a ona przeżyje nas wszystkich. Przypominają mi topniejące srebro, gdy kolejna kryształowa łza spływa po jego policzku.
Zamknięty we własnym ciele... krew zalała jego lewą półkulę mózgu... ma wyczuloną wrażliwość... paraliż prawej strony ciała...
Piątka innych pacjentów, która z nim leży jest pierwszymi ludźmi od długiego czasu, którzy nie zwracają na mnie uwagi, choć są w o wiele lepszym stanie, niż Jake.
Dlatego, że oni
znają
prawdę.
Podpieram czoło na jego ręce, bo nie mogę dłużej patrzyć się w prawdę wymalowaną w jego oczach.
On nie chciał powstania, rebelii, prawdy, on chciał tylko
żyć. —Jake... zrobiłbym wszystko, by się z Tobą zamienić... Jake, ja wszystko zmienię, zmienię się, obiecuję... Będę z Tobą więcej spędzał czasu... opowiem Ci o prawdzie i fałszu... będę bardziej o Ciebie dbał... obiecuję Ci... zmienimy wszystko, tylko musisz dalej walczyć... musisz...
Czuję poruszenie na łóżku, więc podnoszę wzrok, choć on też wszystko niszczy, a ja nie chcę... ja obiecałem, że już nigdy... nikogo...
Jego usta są wykrzywione, jak wtedy, gdy był mały i powstrzymywał płacz.
Ręka, którą próbuje ruszyć, jest dalej nieruchoma, więc wyciąga
drugą.
Kładzie mi ją na włosach, które zgolił mi Kapitol.
Moje łzy nie są już takie krystaliczne, bo nawet ja nie wiem, czy są
prawdziwe.
Otwiera buzię, kąciki ust wciąż ma skierowane do dołu.
Przez chwilę nie słychać nic.
—...................................r.............................................................................................................. ......................................................................................................................................................R.............................. .................................................................................a. ........... .................................................................................... ................................................................z.......................................................................e..............................e.........................em..........................em....................................r......................................
Litery są zagłuszane przez gwałtowne nabieranie powietrza i wycieranie twarzy rękawem.
Ściskam mu chorą rękę, tak jak jej, gdy się pytałem, czy dalej tam jest, a ona mi odpowiadała...
— Razem. 

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz