Rozdział XXVIII.

17 1 0
                                    


{ PEETA }


Zakładam kurtkę. 1726 
plus 1.
Nowe zdjęcie leży przygotowane przez Haymitcha. Przyklejam je do nadgarstka, żebym nigdy nie zapomniał: JACOB MELLARK: SYN, BRAT, OJCIEC, REBELIANT. Mentor mi kładzie rękę na ramieniu, ale nic nie mówi, bo
to już nie jest świat razem.
Jestem wdzięczny, że nic nie mówi.
Wchodzimy do sali treningowej, w której panuje typowy dla ćwiczeń hałas. Czuję na sobie wzrok kilku trybutów, gdy podchodzę do stoiska z hantlami.
18 trybutów, którzy siedzieli u mnie w apartamencie, podczas gdy on
umierał,
odsuwa tarcze, oszczepy i siekiery, unosi ręce i pokazuje
trzy złączone palce.
Jestem wdzięczny, że nic nie mówią.
- Przepraszam, panie Mellark.
Odkładam hantle, patrząc się z zaciekawieniem na trenerkę.
- Jestem zmuszona Pana poprosić, by ściągnął Pan kurtkę. Trybuci są zobowiązani do noszenia jednakowych strojów z numerem dystryktu na plecach.
Unoszę kącik ust ku górze.
- Myślę, ze wszyscy wiedzą, że jestem z Dwunastki.
- Niewątpliwie – mruknęła oceniająco – nalegam jednak, żeby pan przestrzegał panujących reguł.
Zaplotłem ręce wokół talii. Byłem świadom, że naszej rozmowie przysłuchuje się już kilka osób.
- Zwycięzca jest tylko jeden i takie tam? – uśmiechnąłem się szeroko.
Instruktorka złapała za mój nadgarstek,
za miejsce, w którym było zdjęcie
Jake'a,
więc ja złapałem za jej nadgarstek,
wykręciłem jej go i przystawiłem
jedną z hantli do gardła.
Chciałem ją
udusić,
chciałem ją
zabić,
chciałem ją
zranić,
bo wiedziałem, że zranię tym
siebie o wiele bardziej i
zacznie boleć inaczej.
Spotkałem się wzrokiem z siedzącymi na trybunach: Haymitchem, Effie i Plutarchem.
Wypuściłem trenerkę niedbale, a ona się zatoczyła, kaszląc.
- Nieźle – pochwaliła mnie – zobaczmy, czy tak samo dobrze Ci pójdzie na ringu.
Nie popisuj się, mówił Haymitch, nie pokazuj swojej siły. Pokaż, że jesteś słaby, niepewny, zagubiony. Pokaż im, że udało się Ciebie złamać. Że nie chcesz walczyć. Daj im na chwilę pomyśleć, że mają Cię w garści.
- Zobaczymy.
Ściągnąłem kurtkę i rzuciłem nią w stojącą w gronie reszty trybutów Johannę.
- Świetnie – obwieściła trenerka – na ring zapraszam więc Sophię Clarę Collins.
Uniosłem brwi.
- Mówisz poważnie?
Kilka trybutów wstrzymało oddech, kilka się zaśmiało. Spojrzałem na trybuny, na wystraszone oczy Effie, zmartwioną twarz Haymitcha oraz szeroki uśmiech Plutarcha.
- Jak najbardziej – uśmiechnęła się.
Westchnąłem i poszedłem w kierunku ringu. Po palcach deptała mi cała reszta trybutów, nie chcąc, by ominęło ich takie show. Przeskoczyłem przez liny i ustawiłem się na macie. Zaraz po mnie weszła Sophie.
Proszę Państwa, oto i oni:
Kapitolka i trybut,
razem i na zawsze,
przeszłość i przyszłość,
wschód i zachód,
woda i ogień, w świecie,
który sami musieli rozpędzali, robiąc
kolejne okrążenia, ale nigdy nie mogąc
zatrzymać się na to, by wziąć oddech.
A ja właśnie tego chciałem. Oddechu.
Rozłożyłem ręce.
- Nie mam zamiaru walczyć.   


{ SOPHIE }


Wchodzę na salę. Rozglądam się. Co mogę robić na treningach jeśli mam się nie wykazywać? Stać. To wychodzi mi całkiem dobrze. Wszyscy przerywają to co robią i przenoszą wzrok na drzwi. Ja też na nie spoglądam. Peeta wchodzi do środka. Oni unoszą ręce ku górze. Trzy palce. Zamykam oczy i zaciskam dłonie w pięść. Otwieram oczy w momencie gdy on mówi
— Zwycięzca jest tylko jeden i takie tam?
a potem ona złapała go za nadgarstek, więc on złapał ją za nadgarstek, wykręcił jej rękę i przystawił jedną z hantli go gardła.
A ja spojrzałam na odbicie w szybie, by upewnić się, że żaden z kosmyków włosów nie wydostał się z kucyka. Bo on robi to co robi. G r a. Wszyscy gramy. Ale nie jesteśmy już w sojuszu. Więc nie muszę się tym przejmować. Muszę się przejmować sobą ... nią.
— ... zobaczymy czy tak dobrze pójdzie Ci na ringu.
— Zobaczymy. — odpowiada.
Zobaczą.
A ja tu sobie popionkuję.
Nie ma sensu z tym walczyć.
— Świetnie. Na ring zapraszam więc Sophię (martwa) Collins.
Nie.
Nie walczyć z tym. To najwyraźniej było zapisane w regułach. Po prostu idź na swoje pole. Więc idę. Przeszłam pod linami i ustawiłam się naprzeciwko trybuta z dwunastego dystryktu. Nie muszę zgadywać kim jest, bo dobrze go pamiętam. Ba, któż by go nie pamiętał?
(pamiętam, pamiętam bardzo dobrze. dlaczego?) PRZESTAŃ.
— Peeta Mellark, pachnący różami przystojniak od chlebów i pryszniców. — unoszę kącik ust ku górze. Nie zamykam oczu.
Trybut rozłożył ręce
— Nie mam zamiaru walczyć.
(Najlepiej będzie jak każdy z nas pójdzie w swoją stronę.)
Widzę kątem oka jak Rosa wymachuje dłońmi z zza szyby i kręci głową. Miałam się nie wychylać.
— Dlaczego? — pytam, unosząc brew ku górze. — Oboje wiemy, że możesz. Tak poradził Ci Haymitch? Nie walczyć? Czy gdyby zamiast mnie stał tutaj ktokolwiek inny, też byś nie chciał walczyć? Wysyłasz mi bardzo sprzeczne sygnały Peeta. — stwierdzam i kręcę lekko głową. — W takim razie ja także nie chcę walczyć. — powiedziałam i odwróciłam się na pięcie.   

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz