{ PEETA }
Nie pojawiłem się na kolejnych dniach treningu. Oficjalnie? Nie chce się przemęczać. Nieoficjalnie? Nic już tam dla mnie nie ma do zrobienia.
Za dnia chodziliśmy z Haymitchem po Panem, potem na wspinaczkę, potem na bieg, potem posiłek, potem sparing, potem malowanie, potem posiłek, potem zapasy, potem prysznic, potem łóżko.
Oficjalnie sojusz zawarłem z Johanną i Finnickiem. Nieoficjalnie był jeszcze Chaff, przyjaciel Haymitcha, Mags, z Dystryktu Finnicka, Wiress i Beetee.
—Naprawdę możesz to zrobić, wiesz?
—Tylko?
Haymitch uśmiechnął się tak, jak uśmiecha się do starego przyjaciela, w nadziei, że to nie jest ostatni uśmiech.
—Tylko nie daj się zabić.
Zaśmiałem się cicho.
—Ty też.
Położył mi rękę na szyi, bo pamiętał, że to jedne z niewielu miejsc, które jeszcze czuję. A ja popatrzyłem się na niego, myśląc, że cokolwiek, by się nie stało, przynajmniej dane mi było uratować jego. 1726 plus jeden minus jeden.
Wszczepiono mi czip w przedramię. Usiadłem obok chłopaka z Dystryktu 9. Wtedy to zrozumiałem. Mogli o tym mówić w telewizji, mogli o tym mówić przy stole i na treningach, ale to się czuje dopiero wtedy.
Skrzydłowiec podrywa się do góry, a ja patrzę się na ludzi siedzących wokół mnie. Któryś z nich umrze pierwszy.
W ciemności połyskują ostre, wypiłowane zęby.
Wracam na arenę.
{ SOPHIE }
— Czy ktoś majstrował przy kostiumie? — spytała zdenerwowana Effie, podczas gdy ja stałam na podeście przed lustrem.
— Posłuchaj ... — zaczęłam spokojnie — wszystkie listy, o których Ci wspomniałam, zostawiłam u siebie w pokoju. Zabierz je po drodze i jeśli nie wrócę, rozdaj je odbiorcą.
— Hej, ty! Czy ty przypadkiem nie zajmowałaś się pilnowaniem kostiumu? Widziałaś czy ktoś z nim coś robił?
— Pamiętaj by zajrzeć co jakiś czas do mojego Ojca i pilnować go z piciem alkoholu.
— No przysięgam, że jak go pierwszy raz przymierzaliśmy, leżał znacznie lepiej niż teraz. Albo ktoś się przyzna albo ...
— I dbaj też o siebie, w porządku? Nie pozwól ... nie pozwól temu co się stanie, czymkolwiek to będzie, zatruć Ci reszty życia. Ja i Peeta podjęliśmy pewne decyzje i to co się stanie, spoczywa na naszych barkach. Nie na Twoich. Rozumiesz?
— Sophie, no ale czy ja jestem ślepa? — wiem, że to jej sposób na radzenie sobie z tą sytuacją. Więc się nie przejmuję. Wiem, że mnie słyszy i, że postara się zrobić to wszystko. — Przyznaj się, podjadałaś ostatnio więcej niż normalnie? Nie mogę się zdecydować ...
— Effie, to nic takiego. Wygląd nie pomoże mi na arenie.
— ... mam wrażenie, że jakby promieniejesz bardziej niż normalnie a jednocześnie ... jednocześnie ten kostium leży jakoś ... inaczej.
— Może trochę mi się przytyło? Zdarza się najlepszym. Effie, naprawdę ... — spoglądam na jej odbicie w lustrze i zauważam, że kobieta zamarła. Ja także przestałam się ruszać, po czym powiedziałam powoli. — Eff ...
— Sophie, zadam to pytanie raz i chcę usłyszeć prawdziwą odpowiedź: czy ty jesteś w ciąży?
— Posłuchaj ...
Effie nabrała głośno powietrza i przyłożyła dłonie do ust. Obydwie stałyśmy dłuższy czas w całkowitej ciszy. Bałam się poruszyć bo nie chciałam by ześwirowała.
— Peeta? — spytała w pewnym momencie.
Pokiwałam głową twierdząco, zaciskając wargi. Effie była pierwszą osobą, która dowiedziała się o Hope i nagle wszystko stało się bardziej realne niż poprzednio.
— Gdybyś tylko powiedziała mi wcześniej ...
— Effie ... — zaczęłam powoli obracać się w jej stronę, wyciągając uspakajająco dłonie do przodu.
— Muszę komuś powiedzieć.
— Nie! Nie, nie, nie. Nie chcę by ktokolwiek się dowiedział. Nie chcę by ją wykorzystali, słyszysz?
— Ja muszę ... — Effie zrobiła krok do tyłu, podczas gdy ja zeskoczyłam z podestu. Z każdym krokiem, który robiłam do przodu, ona robiła krok do tyłu. Wytarłam łzy z policzków, które utrudniały mi widzenie i pociągnęłam nosem.
— Błagam Cię, nie mów nikomu. Szczególnie, SZCZEGÓLNIE, Peetcie.
— Muszę powiedzieć ...
— EFFIE! — krzyknęłam i poderwałam się do biegu ale wtedy ona znalazła się już na zewnątrz. Szybko zamknęła mnie w pomieszczeniu od zewnątrz. Zaczęłam uderzać pięściami o drzwi, krzycząc — Wypuść mnie! Effie! EFFIE! Nie mów nikomu, słyszysz?
Gdy wreszcie zmęczyłam się uderzaniem i zrozumiałam, że jest to bezcelowe, oparłam się plecami o drzwi i powoli zsunęłam się na podłogę. Hope położyła głowę na moich nogach a ja zaczęłam gładzić ją po włosach.
— Myślisz, że Effie naprawdę komuś powie?
Westchnęłam ciężko.
— Cokolwiek się stanie, będziesz bezpieczna. Obiecuję.
Zrobię wszystko by wygrać,
obiecuję.
K A P I T O L – miasto wypalonych świec.
Kiedy światem rządzi zimno, nie ma szans by ogień mógł wygrać. Wiem, bo próbowałam. Dwa razy. Dwa razy udało mi się zapłonąć. Chciałam sprzeciwić się wszechobecnemu panowaniu śniegu. Sophie Collins kłania się i ostrzega ale nie przeprasza za to, że chłód zaszczepiony w jej sercu, przemówi poprzez zaprogramowany umysł i przeznaczone do wypowiadania odpowiednich słów usta. Kapitol nie tylko zdmuchnie wasz płomień, ale i wyrwie knot by upewnić się, że już nigdy nie zapłoniecie. Sophie Collins kłania się ponownie, bo choć nie jest dumna z obrotu sprawy, jest dumna z tego, że jest. I będzie. Na zawsze. Dla niej.
Wchodzę do sali z uniesionym podbródkiem ku górze. Widzę przemykający przede mną cień przeszłości. Sophii Clary Collins, która wykrzykiwała „Nie! Nie, Tato! Ja się zmienię, naprawdę. Obiecuję. Tylko nie pozwól im mnie zabrać. Oni nie mogą, ja nie mogę tam trafić. Tato, zrób coś! Obiecuję! Zmienię się! Nie! Zostawcie mnie!" prowadzona przez dwóch strażników.
Dziś byłam gotowa. Na wszystko.
Na życie.
Na śmierć.
A przynajmniej chciałam żeby oni w to wierzyli. Tym razem nie dam im tej satysfakcji. Tym razem mnie nie zniszczą. Bo nie gram tylko dla siebie. Gram dla nas. Dla niej. I dla wszystkich, którzy nie wierzą, że mogę to wygrać. I dla siebie, która nie wierzyła, że istnieje sensowne życie pozbawione Peety. Peeta nie jest moją kotwicą. Ja nią jestem. Ona nią jest. Jest nią nasze zawsze. Obietnica tego, że będziemy na zawsze. I tylko to się liczyło.
Powoli obróciłam się w stronę Effie.
— Zanim tam wejdę, muszę wiedzieć ...
— Powiedziałam Haymitchowi.
— Effie ...
Kobieta ułożyła mi dłonie na policzkach. Przysunęła moją twarz do siebie i pocałowała mnie w czoło.
— Jesteś silniejsza niż się tego spodziewasz, Sophie. Czuję to, gdzieś tam w środku, że to nie ostatni raz gdy się widzimy, rozumiesz? Wierzę w Ciebie. Pamiętaj, pamiętaj proszę, że masz tutaj dla kogo wracać. Dla mnie, dla Ojca, dla swoich przyjaciół, dla ...
— Dla niej.
— Och. — Effie zacisnęła wargi, powstrzymując się od rozpłakania.
Złapałam jej dłonie i zsunęłam je ze swoich policzków.
— Bądź silna, Eff. — uniosłam kącik ust ku górze.
Kobieta złapała mnie za dłoń. Podwinęła mi delikatnie rękaw i założyła na rękę bransoletkę z malutkimi przywieszkami literami.
— To przypomnienie o wszystkich, którzy Cię kochali i którzy Cię kochają. Walcz dla nich. Walcz dla wszystkich. Ale przede wszystkim, walcz dla siebie.
Zagryzłam dolną wargę, obracając bransoletkę. A za Arthura. G za Grace. E za Effie. M za Milo.
— Dziękuję Eff.
B za Biancę. J za ... ... zmarszczyłam brwi.
— Kim jest J?
„Trybuci proszeni są o zajęcie swoich miejsc w windach." Strażnicy weszli do środka.
— Effie, kim jest J?
Kobieta spojrzała na mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy.
— Kocham Cię, Sophie.
Zrobiłam trzy kroki do tyłu i stanęłam w windzie.
— Effie!
Winda się zamknęła. Zabrakło mi powietrza. Zsunęłam rękaw i spojrzałam do góry. Kimkolwiek był J, nie było to ważne. Najważniejsza była teraz H za Hope.
{ PEETA }
Cinna kładzie mi rękę na szyi.
— Możesz to zrobić, Peeta.
Unoszę kącik ust ku górze.
—Możemy to zrobić razem.
Uśmiecha się, ale ten uśmiech szybko znika. Odwraca się, by sięgnąć po osobistą rzecz, którą mogę zabrać ze sobą na Igrzyska. Myślałem, że to mój złoty medalion. Cinna nakłada mi opaskę na rękę.
—1726 — powtarza — chciałem, żeby byli z Tobą.
Mniejsza wersja kurtki, którą miałem na sobie na paradzie. Przejeżdżam palcami po zdjęciu Cecille i Glimmer.
—Plus jeden.
—Hm?
Podnoszę na niego wzrok.
— Plus Jake.
Cinna wzdycha.
—Tak bardzo mi przykro, Peeta.
Tak bardzo mi przykro, J....
— Wiem —ucinam — mi też.
Cinna znowu wzdycha. Uśmiech ginie na jego twarzy. Nie patrzy mi w oczy. Za mną komentator ogłasza 10 ostatnich sekund. Odwracam się, by wejść do tuby.
— Peeta?
Nie rób nic głupiego.
— Hm?
— Haymitch nie chciał, żebym Ci mówił.
8 sekund.
— O czym?
Pionek z numerem 12 na swoim miejscu.
Cinna wzdycha.
— Myślę, że zasługujesz na to, żeby wiedzieć.
6 sekund.
- Bo możesz już się nigdy nie dowiedzieć.
Ona chce, żebyś umarł.
4 sekundy.
—O czym?
2 sekundy.
—Sophie jest w ciąży.
Pomiędzy mną a Cinną pojawia się szklana ściana. Zaczynam uderzać w nią rękami. A ona się przesuwa. Drapię w nią palcami, potrzebuję więcej powietrza, innej stratosfery, świata, który na chwilę się dla mnie zatrzyma.
Oddycham spazmatycznie. Tuba podnosi mnie do góry.
CZYTASZ
❝RAZEM❞ II PIONKI
FanficHaymitch prychnął. - Co więc zamierzacie zrobić? Dać się zabić? - To właśnie robimy - zauważyłem, odwracając się do Sophie. Poczułem na ręce coś ciepłego. {Czasem jedna, nieznaczna rzecz, potrafi zatrzymać czas. Spojrzenie, słowo, dotyk dłoni. }...