Rozdział XLIII.

13 1 0
                                    


{ SOPHIE }



Ktoś przyłożył dłoń do moich ust.
Nie mogłam nabrać wdechu.
Otworzyłam gwałtownie oczy i wydałam z siebie zduszony przez dłoń krzyk.
Peeta przyłożył palec do swoich ust.
Słońce powoli wstawało, myślę, że było koło 5.
Wszyscy dookoła spali. Świetni strażnicy.
Uniosłam się do pozycji siedzącej i szybko odsunęłam się od chłopaka.
— Nie. — wyszeptałam i pokręciłam głową.
— Co nie? — spytał Peeta.
— Nie możesz tu być. Dlaczego tu jesteś?
— Zrozumiałem, że popełniłem błąd. Że nie powinienem był Cię zostawiać. Jesteśmy w sojuszu, Sophie. Razem.
— Haymitch Ci powiedział?
— Co?
— Nie ważne. W każdym razie, nie.
— Co nie?
— Nie możesz tak po prostu zmieniać zdania.
— Sophie ...
— Wiesz ile mi zajęło żeby pogodzić się z tym, że więcej Cię nie zobaczę? Że nigdy, NIGDY, nie będziemy już razem?
— Że nigdy nie przestanie padać?
— Przestań, Peeta.
— Zachowałaś pierścionek.
Dotknęłam materiału, pod którym znajdował się pierścionek.
— Nie prawda.
— Prawda.
— Przestań, Peeta.
— To musi coś oznaczać.
— To po prostu oznaka mojej słabości.
— Chcę zostać. Z Tobą. Z wami.
Hope objęła go za szyję a on przyciągnął ją do siebie.
Poczułam źdźbła trawy pod opuszkami palców.
Uśmiechnęłam się.
— Kiedy wracamy do domu? Jestem baaaardzo głodna. — jęknęła Hope.
— Nie długo. — odpowiedziałam. — Przygotowałam dzisiaj spaghetti bolognese. Pamiętasz kiedy ostatnio je jedliśmy? — spytałam Peetę, unosząc brew ku górze.
Chłopak uśmiechnął się. Pocałował Hope w czubek głowy i odsunął ją lekko od siebie. Podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń.
— Zatańczysz ze mną, Panno Mellark?
Hope zachichotała.
— Skoro nalegasz. — mrugnęłam do niej po czym złapałam dłoń chłopaka i także się podniosłam. Zaczęliśmy tańczyć. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
— Peeta, ja ... — przełknęłam ślinę. — czasem boję się, że się obudzę. Boję się, że to wszystko jest snem. Wiem, że ta chwila nie będzie trwała wiecznie. Że każdy taniec się kończy. Ale jeśli to jest sen ... jeśli ty jesteś snem ... nie pozwól mi ...
Peeta zatrzymał się. Odsunął się ode mnie kawałek, ułożył dłoń na moim podbródku i uniósł go ku górze.
— To nie jest sen. — powiedział pewnym głosem. — Jeśli już coś, to wszystko inne było snem. A teraz się obudziliśmy. — przybliżył się do mnie i pocałował mnie.
Usłyszałam ciche „ble" wychodzące z ust Hope. Oboje się roześmialiśmy.
„On Cię okłamuje, Sophie."
Gwałtownie odsunęłam się od Peety i zmarszczyłam brwi.
— Wszystko w porządku? — spytał.
— Słyszałeś to?
Rozejrzałam się ale nie widziałam nikogo poza Peetą i Hope. Potrząsnęłam lekko głową.
— Chyba też po prostu jestem głodna. — uśmiechnęłam się na co Hope klasnęła w dłonie.
— Nareszcie! — rzuciła radośnie.
Zrobiłam krok w stronę Peety ale ktoś nagle pojawił się przed nim. Ponownie zrobiłam krok w tył. Nie tylko fakt tego, że postać pojawiła się znikąd mnie przerażał. Ale to, że ten ktoś nie posiadał twarzy. Peeta złapał Hope i odsunął się z nią na bok.
— Czym jesteś i czego chcesz? — spytałam, zaciskając dłoń w pięść. Nikt nie będzie stawał mi na drodze do mojej rodziny. Nikt. Walczyłam o nich zbyt długo.
Osobnik nie miał twarzy ale z jakiegoś powodu mogłam powiedzieć, że jest smutny. — On Cię okłamuje, Sophie. — powtórzył.
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
— Ale to jest to co musisz teraz wiedzieć.
— KIM JESTEŚ?
— J.
— Huh?
— J na Twojej bransoletce. To ja.
— Dlaczego Cię nie pamiętam?
— Nie wiem. Ale to nie jest teraz ważne. Ważne jest to, że musisz się obudzić.
— Obudzić? Ale ja nie śpię.
— Nie śpisz, ale halucynujesz.
Zmarszczyłam brwi.
— Nie obchodzi mnie to. Gdziekolwiek teraz jestem, jest mi tutaj dobrze. Nie chcę się obudzić, nie chcę przerwać tej halucynacji.
— Ale to jest tylko iluzja, Sophie. Iluzja, która się skończy wraz z tym gdy ktoś Cię zabije.
— Kto miałby mnie zabić.
— Rozejrzyj się.
Rozejrzałam się. Widziałam źdźbła trawy, drzewa, Peetę, Hope, nasz dom w oddali. Uśmiechnęłam się.
— Ale tu pięknie, nie sądzisz? — przeniosłam wzrok na postać i uniosłam brew ku górze.
— Skup się, Sophie! Przyjrzyj się jeszcze raz. Przyjrzyj się dokładnie.
Rozejrzałam się ponownie. Widziałam źdźbła trawy, drzewa, Peetę, Hope ... nie widziałam już naszego domu.
— Przestań! — warknęłam.
Źdźbła trawy, drzewa, Peetę ... Peeta rozgląda się w panice bo nigdzie nie może znaleźć Hope.
— PRZESTAŃ!
Źdźbła trawy, drzewa ... rozglądałam się panice, bo nigdzie nie było Peety.
— Cokolwiek robisz, PRZESTAŃ! Zostaw moje życie w spokoju.
— To nie jest Twoje życie!
Źdźbła trawy ... dalej widziałam drzewa, ale wyglądały zupełnie inaczej. Bolały mnie wargi.
— Nie, nie, nie, nie.
Źdźbła trawy zaczęły znikać. Powoli. Jakby ktoś zdejmował z podłogi dywan.
Przełknęłam ślinę. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami.
Enobaria, Brutus, Cashmere, Gloss.
Wdech.
Wszyscy chodzili, mówiąc coś pod nosem.
— Cholera.
„Sophie ..." usłyszałam głos Peety. TO NIE JEST PRAWDZIWE, TO NIE JEST PRAWDZIWE.
Zamrugałam kilkakrotnie powiekami. Skupienie. Chwiejnym krokiem podeszłam do trybutki z dystryktu pierwszego.
— Cashmere! — powiedziałam pewnym siebie głosem ale dziewczyna dalej pozostawała w transie. Usłyszałam jakiś dźwięk w krzakach. Spięłam wszystkie mięśnie. Skupienie. Logika. Muszę wierzyć w najlepszy scenariusz. Gdyby było ich więcej, nie czekali by z atakiem. Ten ktoś musiał być sam. Chciałam by był sam. Tak samo jak pozostali zaczęłam chodzić w kółko, mrucząc coś nie wyraźnie pod nosem. Znów usłyszałam jak ktoś poruszył. Wszystkie moje siły skupiały się na tym by zwyczajnie stąd nie uciec. Mogłam ich tu zostawić. Walka i wygrana. Ale byliśmy w sojuszu. Nie mogłam ich zostawić.
Trybutka pojawiła się w zasięgu mojego wzroku tak nagle, że aż zapomniałam o chodzeniu. Zatrzymałam się i spojrzałam na nią. Już wiedziała, że wyrwałam się z transu. Stałyśmy przez jakiś czas, wpatrując się w siebie.
„Tylko zrób to szybko, proszę."
Wydech.
Ruszyłyśmy biegiem w swoją stronę. Sztylet w jej dłoni pojawił się, tak samo jak ona, bardzo niespodziewanie. Drasnęła mnie w biodro. Syknęłam i szybko odsunęłam się. Broń. Przede wszystkim muszę odebrać jej broń. Ten kto ma broń, ma przewagę. Trubutka ponownie zaatakowała. Gdy spróbowała kolejnego ataku sztyletem, złapałam za ostrze. Krzyknęłam z bólu gdy przecięło ono dłoń. Nie byłam w stanie go w ten sposób wyrwać, ale to wystarczyło by na chwilę zbić ją z tropu. Drugą ręką złapałam za jej nadgarstek. Puściłam ostrze i wykręciłam jej rękę. Korzystając z okazji pozbawiłam ją sztyletu. Był znajomy w dotyku. Był mój. Zacisnęłam dłoń na rękojeści. Kobieta skorzystała z chwili i kopnęła mnie w piszczel. Nic tym nie zrobiła, poza tym, że poluzowałam uścisk. Wyślizgnęła się. Podcięłam jej nogi. Gdy tylko znalazła się na ziemi, nie czekałam. Szybko na niej usiadłam, blokując jej ręce i przyłożyłam jej sztylet do gardła.
Walka i wygrana.
Żeby wygrać, będę musiała go użyć.
Odebrać komuś życie, żeby Hope mogła żyć.
Jedna, pojedyncza łza, spłynęła po moim policzku i opadła na twarz kobiety.
— Jeśli ty mnie nie zabijesz, ja zabiję Ciebie. Zrobiłaś to wcześniej. Co Cię powstrzymuje?
Wtedy było inaczej. Tamta trybutka „zabiła" Peetę.

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz