Rozdział XLIV.

13 1 0
                                    


{ PEETA }


Tik-tak.
—Jesteśmy z Voltem i Pokrętem w środku pieprzonego lasu równikowego, odwodnieni i zmęczeni jak cholera i nagle zaczyna padać! Zatrzymałam się, myśląc, że to jest woda, ale nie, to była krew! Gorąca, gęsta krew. Błądziliśmy jak opętani, nie widząc nawet dokąd idziemy.
Przymknęła oczy, gdy Wiress pociągnęła ją za ramię.
Tik-tak.
Miała rozbiegane oczy, była zgarbiona i nadzwyczaj radosna. W niczym nie przypominała geniusza-fizyka, którego poznałem na przygotowaniach.
— Co z nią? – zapytałem.
— Wpadła na pole magnetyczne.
Przyłożyłem dłoń do piekącej błyskawicy.
Tik-tak.
Beetee kucał niedaleko nas, nawijając na kołowrotek drut.
— Odwodnienie również nie pomaga – mruknął – macie może wodę?
Rzuciłem w jego kierunku butelkę, w momencie w którym Wiress uczepiła się ponownie ramienia Johanny.
Tik-tak.
Brunetka ją gwałtownie od siebie odepchnęła, a Wiress zatoczyła się, balansując na granicy upadku. Na jej twarzy wciąż błąkał się uśmiech. Johanna spięła się gotowa do ataku. Stanąłem pomiędzy nimi, unosząc dłonie.
Zielone oczy Johanny, podkreślone czerwonymi stróżkami krwi, spojrzały na mnie z nienawiścią, wściekłością i goryczą.
To nie ona, chciałem
powiedzieć. I
to nie ja.
Objąłem Wiress, odgradzając ją od reszty i poprowadziłem ją w kierunku wody.
Nie cofnąłem się, nie sięgnąłem po scyzoryk nie wołałem Finnicka.
—WYPROWADZIŁAM ICH STAMTĄD DLA CIEBIE!!!
Wiress wydała okrzyk radości, gdy fala odbiła się od jej klatki piersiowej i ochlapała jej twarz. Woda zabarwiała się na rdzawy kolor. Zupełnie tak jak godzinę wcześniej, gdy zmywała z trybuta z Dystryktu 6 farbę i krew, chwilę przed tym, gdy umarł.
Wtedy go zaprowadziłem tutaj, żeby umarł.
Teraz zaprowadziłem ją tutaj, by żyła.
To były Igrzyska, to były Igrzyska, to były Igrzyska.
—Johanna — usłyszałem za sobą rozsądny głos Finnicka— jesteś odwodniona i zmęczona.
Nigdy nie chciałem nikogo do niczego zmuszać, bo właśnie to robił Snow.
Nie miałem zamiaru również ich rozliczać z tego, co robią i komu.
Chciałem tylko, żeby mi dali minimalne uprzedzenie, nim zaczną nas zabijać.
To by było fair.
Ale to były Igrzyska, Igrzyska, Igrzyska.
Ale byliśmy w sojuszu.
Prawda?,
Czy
Fałsz?
—Tik-tak — powiedziała Wiress.
—Tik-tak —zgodziłem się.
Słyszałem chlupot wody za sobą, gdy Johanna i Finnick wchodzili coraz głębiej.
Wyłapałem moment, w którym Johanna
wzięła oddech i, w którym oddech
wziął Finnick.
Któryś z nich żałował, że odłożył walkę na później?
Ja nie wziąłem oddechu.
— Mags? — upewniła się Johanna.
Czułem potakiwanie jego głowy na swoich plecach.
A potem wzrok Johanny.
—Wyglądasz dobrze — stwierdziła.
Czułem, jak wypuszcza powietrze.
To źle, czy dobrze?
Powinien wyglądać gorzej?
Czy
Lepiej?
A może mówiła o mnie?
Mówiła?
—Tik-tak.
— Najpierw była ta straszna burz...
Wziąłem duży wdech i zanurzyłem się z Wiress pod wodą. Otworzyłem oczy, patrząc jak wokół nas wzlatują bąbelki powietrza. Jak krystalicznie czysta woda miesza się z krwią i z brudem. Z burzą, polem magnetycznym, kłami małp, trującą mgłą...
Wynurzyliśmy się z wody.
—Tik-tak.
Odwróciłem się w kierunku Johanny i Finnicka. Akurat pokazywał jej jakie duże były małpy, które nas goniły aż do granicy z plażą.
Za nimi słychać odgłos łamanych drzew. Upadały kolejno jak zapałki, prąd doszedł aż do końca linii lasu, pochłonął za sobą wodę, przeszedł po przeciwległej stronie niczym huragan, fala stopniowo się wezbrała, aż odbijła się od rogu obfitości. Do nas doszło jedynie lekkie kołysanie. Słychać było wystrzał. Podleciał samolot i spuszczono szczypce w punkcie, w którym złamały się pierwsze drzewa. (IMIĘ TRYBUTYUTA, DYSTRYKT)
Trybut z dystryktu 6.
Został na plaży z Chafem, Seeder i Cece.
To jest z...!
—Tik-tak —powtarza Wiress.
Łapię ją za ramiona.
— Tik-tak – odpowiadam —Wiress jesteś geniuszem! TO ZEGAR!   

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz