Rozdział IV.

87 3 0
                                    


{ PEETA }


Czekamy aż kurtyna się rozsunie. Słyszę monolog Ceasara. Jak zawsze : „byli dzielni, silni i wytrwali. Kibicowaliśmy im od pierwszego dnia, bojąc się smutnego zakończenia (...)". Wyłączyłem się gdzieś pomiędzy krzykiem a piskiem. Nie zauważyłem wcześniej, że jej włosy mają taki nadnaturalny kolor. Nie było to coś w rodzaju złotej peruki Effie. To były jej włosy. Takie same miała na Igrzyskach, ale nie zwróciłem na to uwagi. Skojarzyły mi się z zachodem słońca. Albo wschodem. Teraz połyskiwał na nich brokat jakby był gwiazdami. A przecież tego bym nigdzie nie zobaczył. Chyba, że na Igrzyskowym niebie.
— Podoba mi się — zauważam wskazując ruchem głowy na jej włosy. Nagle oślepia mnie światło. Mrużąc oczy wracam wzrokiem na scenę.  — Zwycięzcy 74 Głodowych Igrzysk! Sophia Clara Collins i Peeta Mellark! — oklaski, krzyki, tłum powtarza nasze imiona. Gra wolna, zmysłowa melodia. Gdy kierujemy się na kanapę, krzyczą, żebyśmy się na nich popatrzyli. Kiwam w ich kierunku głową i uśmiecham się tak jak Effie wcześniej. Jakby mi to schlebiało. Ceasar całuje Sophie w policzek, chwali jej ubiór. Ściskam mu dłoń, siadamy. Oklaski nie milkną, prezenter dumnie pokazuje na tłum, jakby mówił „na to sobie zasłużyliście, słuchajcie uważnie". Znowu kiwam z uznaniem głową. Przenoszę wzrok na Ceasara. Miejmy to szybko z głowy. 

— Dobrze Was widzieć, wyglądacie ol-śnie-wająco — mówi przeciągając litery. Mierzy nas dzikim spojrzeniem, znowu oklaski. Znowu kiwam głową, ale wskazuję dumnie na Sophie, co spotyka się z jeszcze większym aplauzem.
— Szaleństwo, jak sobie z tym radzicie? — ciekawość w jego oczach lśni prawie tak mocno jak jego fioletowe włosy. Pytanie brzmi całkiem życzliwie, ale widzę w nim ukryty haczyk. „Zachowywaliście się jak spłoszone zwierzęta, byliśmy zawiedzeni".
— W porządku, myślę — odpowiadam luźno i wzruszam ramionami. Jakby to było nic takiego. Zerkam na Sophie, jakbym teraz chciał się dowiedzieć, czy nie ma z tym problemu, chociaż dokładnie wiem, co powiem. — Sophie nie ma problemu z uwagą, ja zawsze byłem kontaktowy — składam dłonie. To nic takiego. Ale, oni uratowali wam życie. Czas na część drugą. — Na początku byliśmy zdziwieni całym zainteresowaniem, nie spodziewaliśmy się tego. Nie wiedzieliśmy, że byliśmy dla Państwa aż taką rozrywką — uśmiecham się z wdzięcznością. Tłum klaszcze. Przeszło.
— Oj, Peeta — macha dłonią, jakby tym chciał odgonić moją skromność. — Mogę Wam zaręczyć, że to były najbardziej emocjonujące Igrzyska. Nidy czegoś takiego nie widziałem — wskazuje na publiczność, która jak na zawołanie wybucha piskami i oklaskami, a ja kiwam głową, bo przecież wszystkie inne Igrzyska były nudne, ginęli tylko ludzie. Oklaski cichną. Chyba wszyscy to czują. Zegar znowu pojawia się w mojej głowie.
Pięć.
Poprawiam się na kanapie. Maskuję stres ciekawością. Zerkam na Ceasara.
Cztery.
Będzie owijał w bawełnę, czy powie raz a porządnie? Widzę jak bierze wdech.
Trzy.
Uśmiech schodzi mu z twarzy. Udaję tę trwogę? Uderzy w uczucia? Jak będzie chciał nas złamać?
Dwa.
Jego spojrzenie nie skupia się już na NAS. Tęczówkami bada twarz Sophie.
Jeden.
Moja ręka się otwiera i znowu zamyka, tym samym szczelnie splątując z jej. Przypominam sobie jak bardzo denerwowała się na dachu. Jak ciało powstrzymywało ją przed wypowiedzeniem słów. Przesuwam kciukiem po wierzchu jej dłoni. Spokojnie, Sophie.
Zero.
— Wszyscy byliśmy zdruzgotani, gdy chciałaś się poddać - zgrabnie ujęte. Nie mówmy na głos słowa na „s", jeszcze któryś z nas chciałby to powtórzyć. – Peeta się nie obrazi, jeśli powiemy, że byłaś naszą faworytką — zerka chwilę na mnie, kręcę szybko głową. Tez była moją faworytką. Ktoś roztapia się na scenie. Na chwilę Ceasar się uśmiecha. Bierze jej drugą rękę chroniąc ją w swoich plastikowych dłoniach. — Musieliśmy wybrać pomiędzy Wami i wybraliśmy Ciebie jako Zwycięzcę. Dlaczego ty wybrałaś jego? — cisza.
Tykanie zegara. Jego ręka na jej ręce. Moja ręka na jej ręce.
Tik-tak.   

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz