Rozdział XIX.

42 2 1
                                    

{ PEETA }


Znowu zasnęliśmy na kanapie, z palcami ubrudzonymi solą i gorącymi policzkami. Spałem czujnie, bo bałem się, że znowu przegapię moment, w którym Sophie się obudzi. Śniłem o nowym świecie, o którym mówiła. O rzeczywistości, na którą oboje mieliśmy wpływ. Nie Kapitol i nie Rebelia. My. Razem. Więc gdy tylko zaczęła się poruszać, otworzyłem oczy i przyciągnąłem ją do siebie.
— Dzień dobry — powiedziałem miękko, całując ją w policzek.— Jak się spało?
Chwilę leżeliśmy przytuleni, aż słońce z nieśmiałego, zrobiło się śmiałe i ogrzewało nam policzek.
— Wiem, że już pewnie myślisz o Gale'u, o treningu, o bieganiu, o targu — wyliczyłem z rozbawieniem. Znałem jej plan na pamięć bo od kilku tygodni chciałem ukraść trochę więcej czasu niż jedynie film wieczorem. —Ale może dzisiaj zrobimy coś innego?— Odsunąłem się lekko, by spojrzeć na jej twarz. Poprawiłem rudy kosmyk, który opadał na jej czoło. — Razem. 


{ SOPHIE }


Jeszcze zanim otworzyłam oczy, wszystko co miałam zrobić układało się w mojej głowie w odpowiedniej kolejności i upewniało się, że będę trzymać się wyznaczonego planu. Bo w ten sposób utrzymywałam wrażenie kontroli nad własnym życiem. Otworzenie oczu, koc, czoło, prysznic, bieg, śniadanie. Moja normalność, którą tutaj stworzyłam. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że z nią walczę. Że mogę być tym, kim widzi we mnie Peeta. "Dzięki Clara", powiedział po tym jak opatrzyłam jego dłoń na igrzyskach. On wiedział, że ona tam jest. I że walczy. Każdego cholernego dnia.
Tego dnia, przed otworzeniem oczu, rozkład mojego dnia pojawił się w moim umyśle jak co dzień. Tym razem był w nim jednak mały dodatek w postaci Gale'a. Tak miało być. To było dobre. To była moja normalna rzeczywistość. Wyprostowałam nogi i otworzyłam oczy by rozpocząć podążanie za moim rozkładem, gdy zauważyłam, że Peeta także już się obudził. Nie, nie, nie. To ja budzę się pierwsza. Potem przykrywam go kocem i całuję go w czoło. Tak jest napisane. "Dzień dobry" powiedział, przyciągając mnie do siebie. Spytał, jak mi się spało, całując mnie w policzek. Nie, nie. To ja powinnam ... jego ... tak jest tam nap ... bo przecież ... inaczej ... Pierwsze linijki planu zaczęły się powoli rozmywać. Przestawały mieć znaczenie. Wpatruję się w jego błękitne oczy i myślę sobie, że miło by je było widzieć każdego poranka. Myślę, że tak kojący i prawdziwy widok na samym początku zmieniałby całkowicie sens każdego dnia.
— Okropnie. Zdecydowanie nie dosięga to do standardów do jakich zostałam przyzwyczajona. Miła jaskinia, jakiś porządny plecak. — przegryzam dolną wargę i śmieję się cicho. To jedno z tych dobrych kłamstw. Zamieniam okropne wspomnienie w żart, bo to jedyne co nam pozostało. Bo to coś, co jest tylko między mną i nim, mimo tego, że widziało to mnóstwo ludzi na ekranach swoich telewizorów. Lubię wyobrażać sobie, że tylko on to zrozumie.
"Wiem, że pewnie myślisz o Gale'u, o treningu, o bieganiu, o targu", odzywa się ponownie. Unoszę brew ku górze, udając, że nie mam pojęcia o czym mówi. Mam ochotę mu powiedzieć, że odkąd powiedział "Dzień dobry" to wszystko przestało mieć sens, ale się powstrzymuję. "Ale może dzisiaj zrobimy coś innego?". Najwyraźniej nie musiałam nawet niczego mówić. Wiedziałam. Wiedziałam, że błękit potrafi odmienić cały dzień. Zdążyłam już zapomnieć treningu. O bieganiu. O śniadaniu. O obiedzie. R A Z E M.
— Razem. — wyszeptuję zaraz po nim. Nie robię tego mechanicznie. Nie nienawidzę się po tym. To coś, co mogłabym powtarzać milion razy i z każdym wypowiedzianym "razem", usuwałabym jedno wypowiedziane "Panem dzisiaj, Panem jutro, Panem zawsze".
Nie dziś, Sophie. Dziś nie będziemy pionkami w grze Kapitolu. Będziemy razem, z Peetą. Cokolwiek by to oznaczało. Chociażby miało być to całodzienne leżenie na kanapie. To jest dobre. To jest prawdziwe. 

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz