Rozdział XLI.

17 1 0
                                    


{ PEETA }


Ludzie w knajpie przyglądali się, jak trybuci maszerują przez las w poszukiwaniu wody pitnej. Choć na arenie od ponad godziny był już mrok, twarze uczestników były zlane potem, a grupy, które były gorzej przygotowane, musiały zatrzymywać się na coraz większe postoje.
Jedną z nich była grupa Peety.
— W porządku, Mags, odpocznij trochę.
Chłopak posadził staruszkę na ściętym pniu drzewa i podszedł do sojusznika, który przystanął na wzgórzu, obserwować okolicę. Opaska już dawno przesiąknęła krwią, więc Mags zrobiła mu opatrunek z trawy i liści. Po twarzy spływały mu kolejne krople potu. 


Drugą z nich była grupa Johanny.
Dziewczyna przystanęła na rozdrożu dróg. Z prawej strony widziała zbiorniki z wodą zbyt słoną i zbyt gorącą by z niej skorzystać. Z lewej strony widziała gęsty las równikowy i liczne pnącza.
—Widzisz — wskazała Wiress —pole magnetyczne.
— Czyli co? — burknęła Johanna — jesteśmy w jednej wielkiej bańce elektryczności?
Beetee wybuchnął śmiechem, za co zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
— Arena jest polem magnetycznym, tak — potwierdził, na co wywróciła oczami.
— Właśnie to powiedziałam.
Tym razem jego śmiechowi zawtórowała Wiress.
—Możemy to jakoś wykorzystać, czy mówicie o tym tylko dlatego, żeby zagłuszyć potrzebną mi ciszę?
Beetee nie mógł przestać się śmiać.
— Możemy liczyć, że niektórzy nie zauważą miejsc, w których arena się kończy i zaczyna pole — zauważyła Wiress. — By to wykorzystać, musielibyśmy mieć wielki generator energii, który w połączeniu z polem i wodą, mógłby...
—Dobra, wyłączyłam się na „generator" — przerwała Johanna— jak wpadniecie jak go zdobyć, możemy wrócić do tematu. Teraz mi lepiej powiedzcie geniusze, gdzie znajdę wodę w tym buszu. Niedługo zacznę gadać tak jak wy, a akurat jako ochroniarz muszę być w formie.
Beetee znowu zaczął się śmiać. Johanna zmierzyła go spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego w ogóle się na to zgodziła.

Cece, Chaf, Seeder i dwóch trybutów z Dystryktu 6 zostali na plaży. Głównie przez dwójkę, która z zapadniętymi oczami, bladymi twarzami i mętnym spojrzeniem, nie nadawała się na wejście do środka dżungli.
Chaff klepnął ciężko obok Seeder i Cece, które ostrzyły noże.
— Morfalina — orzekł.
Cece, matka trójki dzieci z Dystryktu 8 i Seeder, mentorka Tresha i Rue, spojrzały na przyjaciela uważnie.
— Muszą brać od kilku lat. Pewnie brali też na przygotowaniach. Teraz to gówno wychodzi z ich organizmu i chcą więcej. Dopóki nie będą czyści, nie zrobią ani jednego kroku. Dziw bierze, że przeżyli tak długo.
—Może właśnie dlatego — burknęła Seeder. —Przypłynęli tu gdy Zawodowcy już poszli. Wiedzieli, że o ile nas nie zaatakują, nic im nie zrobimy.
—Pieprzona polityka — zaśmiał się Chaff chrapliwie — moglibyśmy teraz chodzić przez las równikowy i szukać wody.
Cece zawtórowała mu śmiechem.
—Pilnowanie Rogu jest też super ważne. Koniec końców każdy tutaj wraca.
— Jak skończą mu się zapasy! — zaśmiał się Chaff.
I była w tym prawda, tak zawyrokował tłum. Gorliwiej zaglądali na ekran Zawodowców, Peety albo Johanny.


Chciałem coś mu powiedzieć, ale sam nie wiedziałem, co dokładnie. Haymitch powiedział mi tylko tyle, że Mags zgłosiła się za Annę Crestę, pierwszą uczestniczkę, którą mentorował Finnick. Jego pierwszą miłość.
Przez arenę przeszedł grzmot. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
—Która może być godzina?— spytałem.
Finnick obserwował wyładowania, którymi traktowane było drzewo na dole.
— 23/24?
Kiwnąłem głową.
— A co? —dopytał.
Wzruszylem ramionami.
—Nie było hymnu.
—Od kiedy Ci zależy na hymnie?
Wzruszyłem ramionami.
— Chciałem wiedzieć, ile nas zostalo.
Finnick odwrócił się gwałtownie od drzewa. Błysk odbił się na naostrzonym trójzębie.
—Na pewno żyje. Tacy jak ona żyją długo.
Jak Snow.
Kolejny grzmot uderzył w drzewo obok nas. Oboje pobiegliśmy na pomoc Mags.


— Generator—zwrócił uwagę Beetee, wskazując wyładowania po drugiej strony Rogu.
Johanna niechętnie odwróciła się, by spojrzeć na rozświetlane błyskawicami niebo po drugiej stronie.
—Świetnie — burknęła — i co możemy z tym zrob...
Jej kolejne słowa zostały zagłuszone przez spadające krople, które nie były bynajmniej kroplami wody, o której cała trójka marzyła. Z nieba spadały gęste krople krwi, smakujące jak żelazo i rdza, zasłaniające widoczność i krępujące chód.
W kilka sekund Johanna, Beetee i Wiress zmienili się w chodzące czerwone plamy, starające się wybiec z lasu równikowego.   

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz