{ SOPHIE }
— Jeremy.
— Co? — spytała Cashmere.
— On miał na imię Jeremy. Jeremy. JEREMY. — przeczesałam dłonią włosy. Czułam się tak jakby ktoś otworzył wewnątrz mnie puszkę Pandory. Wszystko to co było schowane, gdzieś głęboko, teraz wypełzało na zewnątrz i na powrót osiedlało się w moim umyśle. Ale nie był to powolny proces. To było nagłe i gwałtowne przejęcie. Zaczęła mnie boleć głowa. Czułam, że zaraz mnie rozsadzi. Że wybuchnę. Wybuch. Jeremy. Jak mogłam zapomnieć?
— Sophie ... — Cashmere ruszyła w moją stronę ale ja zrobiłam trzy; raz dwa trzy, raz dwa trzy, raz dwa, trz; kroki do tyłu i wyciągnęłam dłoń w jej stronę.
— Nie. — powiedziałam jedynie.
Hope. Walka. Sophie. Skup się! Skup; raz dwa trzy. Jeremy. Jak mogłam zapomnieć? Przepraszam, przepraszam, przepraszam, WYGRANA, jak mogę wciąż oddychać? Wdech dla Hope, wydech dla Hope.
Uniosłam wzrok ku górze i dostrzegłam wielką ścianę wyrastającą tuż przede mną i oddzielającą mnie od pozostałych osób z mojego sojuszu. Zaczęłam uderzać dłońmi w ścianę. Idiotka! Skup się. Jeremy. Raz, dwa ... prawo. Pobiegłam w prawo. Ściana. Pieprzone „wygrałaś Ig ...", SKUP. Trzy. Rudzielcu. Przepraszam. Krew. Oddech. Dla. Dwa ... lewo. Pobiegłam w lewo. Ściana. Sztylet. W dłoni. Jego dłoni. Jak mogłam ... obróciłam się. Postawiłam kroki. Cztery. Raz, dwa, trzy ... lewo, prawo, do przodu. Dotarło do mnie po jakimś czasie. Za późno. Bo nie mogłam zablokować myśli. Bo one blokowały mnie. To było wrogie przejęcie. Traciłam kontrolę. Broń. Hope. Skup się. Umarł. Woda.
Zatrzymałam się. Spojrzałam na opatrzoną dłoń. Krew. Zacisnęłam ją w pięść i rozluźniłam. Uniosłam ją ku górze i przyłożyłam ją do pierścionka znajdującego się pod materiałem.
Wdech.
A potem przesunęłam ją na brzuch.
Wydech.
Blokowanie myśli. Ty masz kontrolę. Ty masz broń.
Zamknęłam oczy. Otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w labiryncie.
Co wiedziałam o labiryntach?
Zamknęłam oczy.
„Rudzie ...". Nie. „To nie było prawdz ..." N I E.
Zawsze iść w prawo.
Przyłożyć dłoń do ściany.
Przykładam opatrzoną dłoń do ściany. Jest chłodna.
Zaczynam iść do przodu. Skręcam w prawo. Idę do przodu. Prawo. Przód. Prawo. Ślepa ściana. Muszę zawrócić. Odwracam się.
Wyschnięte gardło i obolałe wargi.
Sięgam po butelkę z wodą. Wypijam dwa łyki i nawilżam usta. Chowam butelkę.
Przykładam dłoń do ściany. Dalej jest chłodna.
Zaczynam iść do przodu. Prawo. Przód. Prawo. Przód. Pr ...
Wyciągnę nas stąd, Hope.
Ktoś pojawia się po drugiej stronie korytarza. Unoszę sztylet ku górze.
Znam go. Raz. On umarł. Teraz pamiętam.
Jeremy.
Nie, on umrze.
Peeta.
Marszczę nos.
On Cię okłamuje.
Nic nie jest prawdziwe. Skupić się. Hope.
— Wiem, że nie jesteś prawdziwy. — mówię, bo sama chcę w to uwierzyć. Na głos. Pewnym głosem.
Nie potrzebuję Jeremy'ego, żeby mi to powiedział.
Odwracam się i zaczynam biec w przeciwną stronę.
„Nina?!" słyszę czyjś krzyk, tuż przed tym jak wybiegam zza zakrętu i napotykam na trybuta.
Stoi do mnie plecami.
Skupienie.
Wdech.
Odwraca się w moją stronę.
Twarz.
Basil, dystrykt dziesiąty.
Jest prawdziwy. A co jeśli, jego prawdziwość, oznacza, że ...
SKUPIENIE. Jeremy. Nie. Peet ... NIE. Hope.
Basil.
Mógł mieć około dwudziestu ileś ... nie ważne. Walka. Atak. Ważne. Brak broni. Ja mam broń. Kontrola. Rzucił się w moją stronę. Przygwoździł mnie do ściany, uderzając o nią moją głową. Wydałam z siebie zduszony krzyk a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Broń. Uniosłam dłoń ze sztyletem i ... nie mogę nabrać oddechu. Dłoń. Szyja. Wiercę się, walcząc o powietrze.
— Naprawdę nie chcę tego robić. Nigdy nie chciałem. I myślałem, że więcej nie będę musiał. Ale znów tu jestem. I to wszystko przez takich jak ty. Możesz podziękować swo ...Ściana za mną schowała się z powrotem do ziemi. Poleciałam do tyłu. Chłopak stracił panowanie i rozluźnił uścisk. Dźgnęłam go sztyletem w rękę. Krzyknął. Puścił moją szyję.
Wdech.
Do tyłu.
Zaczęłam kasłać.
Opatrzoną dłonią wytarłam łzy.
Opierając się o ścianę zaczęłam odchodzić jak najdalej stamtąd. Gdy wreszcie odzyskałam kontrolę, zmieniłam chód w bieg.
„Basil!" usłyszałam krzyk.
Zatrzymałam się.
Dochodził z prawej. Skręciłam więc w lewo.
Dostrzegłam czyjąś nogę tuż przed tym jak zniknął za zakrętem.
Zatrzymałam się.
Poszedł w lewo. Skręciłam w prawo.
Dostrzegłam po drugiej stronie korytarza postać.
Już teraz pamiętam. Jeremy. J. Mój ...
Postać ruszyła biegiem w moją stronę.
Skupienie.
Basil, dystrykt dziesiąty.
Wciąż byłam zbyt omotana by podjąć się walki.
Odwróciłam się i zaczęłam biec. Prawo, lewo. Przód. Ślepa. Lewo. Przód. Prawo. Zawracam. Prawo. Lewo. Przód.
Strzała wbiła się w moją nogę. Krzyk. Uniosłam wzrok. Nina, dystrykt dziesiąty. Między nami pojawiła się ściana. Oparłam się o ścianę. Była chłodna. Spojrzałam w dół. Strzała wystawała z mojej nogi. Złapałam ją i spróbowałam wyjąć. Krzyk. Nie mogę.
„Nina!"
Iść. Muszę iść. Wydech. Idę. Kuleję. Pracuję głównie lewą, niezranioną, nogą. To ona przejmuje główny ciężar ciała. Musi.
Po drugiej stronie korytarza zauważam postać. Nie Jeremy, nie Jeremy.
Peeta.
Prawdziwy czy nie?
Potrzebuję bodźca. Nagłego. Strzała. Pochylam się. Łapię za nią i jednym, gwałtownym ruchem, wyciągam ją z łydki. Krzyk. Odrzucam ją na bok.
Prostuję się i unoszę wzrok ku górze. Wciąż tam jest. Wciąż tam stoi.
Nie ma z nim Hope, ani domu, ani źdźbeł trawy. To ten sam, umierający Peeta.
Umierasz, Peeta.
Umierasz bo ja muszę przeżyć. Bo ona musi przeżyć.
Zobaczyłam za nim zbliżającego się
Basil, dystrykt dziesiąty.
„Uważaj Peeta!" powinnam była krzyknąć. Uważaj na Basila, na Snowa, na Enobarię, na halucynacje, na mnie ...
Dziesiątka zamachnęła się by wykonać atak. Hope złapała mnie za dłoń. Nie mogę. Nie teraz. Nie tak. Nie na jej oczach. Nie mogę jej powiedzieć, że na to pozwoliłam. Muszę jej powiedzieć, że walczył do samego końca. Musi mieć szansę na walkę.
— Za Tobą! — krzyknęłam, w momencie ataku.
Schowałam Hope za sobą i zaczęłam wycofywać się do tyłu.
Kroki. Raz, dwa, trzy. Jeremy. Czy ogień zawsze palił się w kominku? Zgodziłam się. Nie zgodziłam się. Chciałam się uśmiechnąć. Być szczęśliwą. Ale nie mogłam. Bo Peeta. Umierał. Walczy. Umrze. Chciałam mu powiedzieć. Że nie wracam. Że wybieram jego. Ale nie mogłam. Zabiłam Clarę. Zabiłam Jeremy'ego. Zabiję Peetę. Peeta byłby lepszy dla Hope. Krew. 1726. I on. Tysiąc siedemset dwudziesty siódmy. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wybrałam jego. Nie wiem dlaczego. Nie chciałam. Straciłam kontrolę. Zapomniałam. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Byłoby Ci z nim lepiej, Hope. Ale on umrze. I to moja wina.
Złapałam się za głowę i opadłam na kolana.
Noga. Prawa. Krzyknęłam.
Zeskoczyłam z podestu. Wszyscy biegli w stronę rogu obfitości. Ale ja biegłam w stronę lasu. Myślałam, że to ja mam kontrolę. Trafiłam na polanę. Spotkałam Peetę. Przypadek połączył Kapitolkę i chłopaka od chleba.
Ale co jeśli to nie był przypadek?
Czy ogień wcześniej palił się w kominku?
Mogłam zginąć już tyle razy. Ale nie zginęłam.
Powinnam była zginąć w wodzie.
Powinnam była zginąć zamiast Jeremy'ego.
Zamiast Peety.
Ale nie zginę.
Och, nie zauważyłaś tego jeszcze?
Życie potrafi być znacznie bardziej bolesne niż śmierć.
Myśli przejęły całkowitą kontrolę nad moim ciałem. Było ich za dużo. Nie panowałam nad nimi.
Znalazłam tylko jedną ucieczkę ...
straciłam przytomność.
![](https://img.wattpad.com/cover/137131614-288-k405888.jpg)
CZYTASZ
❝RAZEM❞ II PIONKI
FanfictionHaymitch prychnął. - Co więc zamierzacie zrobić? Dać się zabić? - To właśnie robimy - zauważyłem, odwracając się do Sophie. Poczułem na ręce coś ciepłego. {Czasem jedna, nieznaczna rzecz, potrafi zatrzymać czas. Spojrzenie, słowo, dotyk dłoni. }...