Rozdział XVI.

30 2 0
                                    


{ SOPHIE }


Zanim otworzyłam oczy, spróbowałam przypomnieć sobie, gdzie jestem i odtworzyć wydarzenia z poprzedniego dnia. Chwilę później pożałowałam tej decyzji. Zamrugałam kilkakrotnie i delikatnie podniosłam się, nie chcąc obudzić Peety. Gdy wreszcie usiadłam, przeciągnęłam się i związałam włosy gumką z nadgarstka. Stanęłam na równe nogi, przykryłam kocem Peetę i ucałowałam go w czoło, po czym ostrożnie wyszłam z jego domu. Było koło godziny 5 lub 6 więc na dworze było dość mroźnie. Obserwując parę wychodzącą z moich ust, wzdrygnęłam się i szybko pobiegłam do swojego domu. HA. Swojego domu. Dobre.
Otworzyłam szafę, przyglądając się ubraniom, które przygotowała dla mnie Effie. Wszystkie zdawały mi się być takie ... bezpłciowe. Dominującymi kolorami zdawały się być beże, biele, szarości i brązy. Westchnęłam ciężko, zabierając się do stworzenia z tego czegoś sensownego. Gdy ostatecznie wybrałam coś co nie wyglądało najgorzej, ułożyłam wszystko na łóżku i poszłam pod prysznic. Spędziłabym tam dobre pół godziny, usilnie próbując zmyć z siebie wszystko to co mnie dręczy i reflektując nad własnym życiem, gdyby nie fakt, że po pięciu minutach woda z gorącej zmieniła się w zimną. — Cholera! — pisnęłam, szybko zakręcając wodę. Podirytowana sięgnęłam po ręcznik i wyszłam spod prysznica by pójść się przebrać.
Stanęłam przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu. Wzięłam głęboki wdech. Dasz sobie radę Collins. Wypuściłam powietrze ustami. To tylko zakupy. Wzięłam głęboki wdech. Wyjdziesz z domu. Wypuściłam powietrze ustami. Znajdziesz ... miejsce, gdzie kupuje się tutaj jedzenie. Wzięłam głęboki wdech. Kupisz jedzenie. Wypuściłam powietrze ustami. Wrócisz do domu. Wzięłam głęboki wdech. Zrobisz sobie i Peetcie śniadanie, i tyle! Wypuściłam powietrze ustami. Uniosłam kącik ust ku górze. Przeżyłam Igrzyska, zakupy nie mogą być takie trudne, prawda?
(HA!)
Zacisnęłam jedną dłoń na wyklinanym koszyku, który stał w kuchni, drugą natomiast otworzyłam drzwi. Zrobiłam pierwszy krok a potem po prostu nie pozwalałam sobie się zatrzymać. To nie może być takie trudne, to nie może być takie trudne, to nie może być takie trudne. Jesteś Sophia Clara Collins, zwyciężczyni 74 Igrzysk Głodowych. Przywiozłaś Peetę bezpiecznie do domu. NIE, NIE, NIE. To Peeta przywiózł Ciebie bezpiecznie do domu. Do tego wszystkiego sądzą, że zabiłaś mieszkankę ich dystryktu. Zawróć Sophie! Krok. ZAWRACAJ! Krok. CHOLERA COLLINS, ODWRÓT! Krok, krok, krok, krok, krok, krok, krok, krok.
(HA!)
Unosiłam podbródek ku górze, starając się nie zwracać uwagi na wpatrzonych we mnie mieszkańców, których mijałam po drodze, na ich szepty, i na to cholernie suche powietrze. COLLINS! Zatrzymałam się dopiero, gdy moim oczom ukazały się stragany. Było ich zaledwie trzy i wyglądały dość ubogo, ale znajdowało się na nich jedzenie. Powoli podeszłam do jednego z nich, zaciskając dłoń w pięść, wbijając paznokcie w jej wewnętrzną część. Czułam, wiedziałam, że wszyscy znajdujący się w okolicy zatrzymali się, przyglądając się moim poczynaniom. CHCĘ PO PROSTU ZROBIĆ ZAKUPY, jasne?
(HA!)  

— Po ile sprzedaje Pani te jajka? — spytałam, walcząc z wielką gulą tworzącą się w moim gardle.
— Jajka nie są na sprzedaż. — odpowiedziała kobieta, lekko zachrypniętym głosem. — No, a przynajmniej nie dla Ciebie kochanieńka.
Zmarszczyłam brwi. — Chyba nie za bardzo rozumiem.
— W to nie wątpię.
— Jestem w stanie zapłacić podwójną kwotę.
Kobieta roześmiała się. — Nie chcę Twoich brudnych pieniędzy.
Moje pieniądze są tu akurat jedną z czystszych rzeczy – pomyślałam, i zaraz się za to skarciłam.
— W porządku — wzruszyłam ramieniem uznając, że nie muszę tego znosić. — Pani straciła właśnie klientkę, a ja pójdę je po prostu kupić gdzie indziej.
Kobieta ponownie roześmiała się, ale tym razem zawtórowało jej kilka innych śmiechów.
— Oczywiście. Wyrusz lepiej teraz, bo droga do jedenastego dystryktu może Ci trochę zająć. Tutaj nie kupisz jajek nigdzie indziej niż u mnie.
Wypuściłam powietrze ustami.
— Zapłacę potrójnie. — powiedziałam, starając się zachować spokój.
— Wolałabym Twoje kolczyki.
Zmarszczyłam czoło.
— One nie są na sprzedaż.
— Paniusiu
— Wypraszam sobie!
— albo oddasz mi kolczyki, albo odejdź od straganu, bo odstraszasz ode mnie ludzi.
— To chyba Pani ich odstrasza!
— Zgubiłaś się, księżniczko? — dygnęłam i obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, stając tym samym naprzeciwko dziewczyny. Była ode mnie trochę wyższa, brązowe włosy zawiązane miała w ciasny warkocz opadający na jej lewe ramię. Miała oliwkową cerę, która pokryta była drobnymi zadrapaniami i bliznami, szare oczy i drobny nos. Była dość wychudzona, ale nadrabiała to skórzaną kurtką i dużymi butami. Rozchyliłam lekko usta będąc przytłoczona jej pewnością siebie. Tak właściwie, zaczęłam jej nawet lekko zazdrościć.
— A ty jes ... — zaczęłam, ale dziewczyna zignorowała mnie i spojrzała za moje ramię na sprzedawczynię. — May, wszystko w porządku? — spytała.
— Uczepiła się dziewucha, a jak ją poprosiłam, żeby sobie poszła to i tak to nie pomogło.
— Nikt mnie o nic nie prosił. — mruknęłam.
— Myślę, że powinnaś już iść. — dziewczyna przeniosła na mnie swój zdeterminowany wzrok. Spróbowałam spojrzeć na nią w ten sam sposób. Spróbowałam, tak jak ona, wyprostować plecy, rozszerzyć ramiona i spróbować wyglądać tak, jakbym wiedziała, co robię.
— Myślę, że powinnaś odpowiedzieć na moje pytanie. Chciałam spytać, kim jesteś.
Dziewczyna wypuściła powietrze ustami. O to to akurat umiem robić. Nachyliła się tak by spojrzeć mi prosto w oczy.
— Nie jesteś tu mile widziana, rozumiesz? Zrób sobie przysługę i odejdź stąd zanim zrobi się nieprzyjemnie.
— Nie odejdę stąd póki nie zrobię zakupów.
Dziewczyna wpatrywała się chwilę we mnie, wyprostowała się, dalej nic nie mówiąc. Zmarszczyła brwi by po chwili zrobić gwałtowny krok do przodu. Zszokowana zatoczyłam się do tyłu i wpadłam na stragan, z którego pospadało kilkanaście jajek.
Otworzyłam szeroko oczy i zanim dziewczyna zdążyła coś zrobić, wyminęłam ją szybko by znaleźć się za nią.
— Dostałaś swoją szansę, teraz zrobi się nieprzyjemnie.
Zanim odwróciła się w moją stronę, między mną i nią stanął Haymitch. Gdy dziewczyna stanęła z nim twarzą w twarz ten wysunął rękę do przodu w uspokajającym geście.
— Katniss, nie ma ku temu potrzeby. Ona już sobie idzie.
— Ona tu stoi, ona nigdzie nie idzie i ona sama sobie świetnie radziła. — burknęłam.
— No właśnie nieszczególnie. — syknął mężczyzna.
— Haymitch, odsuń się. Nie musisz a nawet nie powinieneś jej bronić. — powiedziała Katniss.
— Uwierz, chciałbym. — roześmiał się.
Zmarszczyłam nos.
— Radziłam sobie!
— Idź już sobie.
— Kto zapłaci za zniszczone jajka?
— Nie będę płacić za zastraszanie mnie.
Haymitch obrócił się teraz w moją stronę.
— Wracaj do wioski zwycięzców do cholery jasnej albo sam Cię tam zaciągnę.

❝RAZEM❞ II PIONKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz