11. Mała.

1.2K 52 5
                                    



Chciałbym móc powiedzieć, że rozpoczął się kolejny, typowy dzień mojego życia. Chciałbym powiedzieć, że zapowiada się przyjemna, rodzinna niedziela spędzona z moimi siostrami, które zamieniają się w małe potworki i kobietą, którą kocham najmocniej na świecie, ale jeden dzień zmienił wszystko. 

Jeden dzień sprawił, że mój poukładany świat znowu przestał taki być. I wiem, jak bardzo idiotyczne może się wydawać mówienie, że miało się poukładany świat, skoro jest on pełen zła i nieprzewidywalności losu, ale musiałem się przez te ostatnie miesiące martwić głównie o siebie i dbać o to, żeby żaden ćpun nie zrobił mi krzywdy, a teraz? Teraz znowu muszę umierać ze strachu, że jakiś psychol zrobi krzywdę mojej Julie. Dlaczego ktoś znowu musi mieszać w życiu tej dziewczyny? Dlaczego to wszystko znowu się dzieje?

Opieram się ze zrezygnowaniem na oparciu krzesła i odkładam widelec, którym grzebałem jeszcze przed chwilą w jajecznicy na talerzu, a ręce splatam na mojej klatce piersiowej. To będzie kilka, ciężkich godzin. Kilka godzin w czasie, których będę musiał cały czas udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku przed dziewczynkami i jednocześnie zabieram Julie z nami z nadzieją, że uda mi się jakoś sprawić, że ona, chociaż na chwilę oderwie się od tego gówna, które znowu się do niej przypałętało.

Podrywam się z krzesła i sprzątam ze stołu prawie pełny talerz jajecznicy i wkładam go do lodówki, a następnie udaję się do mojego pokoju, aby się ubrać, ponieważ za jakieś piętnaście minut powinienem siedzieć już w aucie w towarzystwie bliźniaczek i być w drodze po Julie.

Kiedy jestem w trakcie zapinania mojej czarnej koszuli, w moim pokoju rozbrzmiewa głośne pukanie do drzwi, które śmiało powinienem nazwać waleniem, bądź też dobijaniem się do drzwi, jak kto woli. Jednak ja już doskonale wiem, kogo zastanę po drugiej stronie, więc podchodzę do drzwi i chwytam za srebrną klamkę.

— Czego? — Pytam i otwieram z impetem drzwi, a za nimi dostrzegam oczywiście, no bo kogóż innego dwa małe, rozśmiane i szeroko się do mnie uśmiechające potworki.

— Rafael! Rafael! Jedziemy? — Krzyczą niemal jednocześnie. Bella przykleja się do moich nóg, a Livvy chwyta za dłoń, ciągnąc mnie za nią.

— Hej! A mogę się najpierw ubrać? Czy mam iść w rozpiętych spodniach i niedopiętej koszuli? — Pytam, spoglądając na nie w dół.

— Możesz tak iść! — Odpowiada mi Bella, posyłając mi swój łobuzerki uśmiech i przykleja się do mnie jeszcze mocniej.

— Albo w tej chwili uwalniacie mnie ze swoich uścisków, pozwalacie mi się ubrać do końca i maszerujecie włożyć buty i kurtki, albo za chwilę zmienię zdanie i nigdzie nie jedziemy — informuję je stanowczym tonem, chociaż prawda jest taka, że skoro obiecałem im, że je zabiorę do kina to i tak to zrobię.

— Już idziemy! — Znowu krzyczą równocześnie, co za każdym razem tak samo mnie przeraża i czym prędzej biegną do przedpokoju.

Z ulgą przyjmuję ich reakcję i zapinam guziki koszuli do końca, a następnie wkładam ją do moich granatowych spodni. Julie lubi, kiedy noszę koszule, więc ani chwili nie zastanawiałem się nad ubraniem czegoś luźniejszego. Jeśli nawet takim błahym gestem mogę w jakiś sposób poprawić jej humor, to mam zamiar wykorzystać każdy możliwy sposób.

Już po chwili piekielne bliźniaczki siedzą na tylnych siedzeniach mojego samochodu, a ja pędzę z lekkim zdenerwowaniem pod dom Julie. Joe miał mieć ją przez noc na oku. Wiem, że to chore, bo ja sam i tak w nocy, dopóki nie miałem pewności, że dziewczyna zasnęła pisałem do niej smsy, aby mieć pewność, że wszystko z nią w porządku, ale i tak boję się tego, w jakim jest stanie i mam nadzieję, że jakoś się trzyma...

Nie pozwolę wam zapomnieć [Wbrew sobie cz. II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz