21. Czy miłość jest naprawdę aż tak ślepa?

916 50 5
                                    


Biegnę przez korytarz z nadzieją, że tym razem uda mi się dorwać tego gnoja. Przecież to niemożliwe, żeby był aż tak sprytny i żeby zapadł się pod ziemię! Julie widziała go dosłownie kilka sekund przed tym, jak do niej przyszedłem. Nie mógł uciec. Zwłaszcza że Joe, którego od razu o tym poinformowałem, cofnął się pod wyjście ze szpitala, nie wierzę w to, żeby udało mu się wyjść jakimś bocznym wyjściem!

On nie może nam znowu uciec! No nie może do cholery! Ten psychol nie może się ciągle bawić z nami w kotka i myszkę! Najpierw ktoś, prawdopodobnie on, próbuje zabić Julie, a potem odnajduje ją nawet w szpitalu! To już nawet nie jest irytujące! W tym momencie to już nawet mnie zaczęło przerażać. Ktoś naprawdę chce nas wszystkich porządnie nastraszyć, ale gdyby to chodziło tylko o groźby, to nie byłoby to takim problemem. Najgorsze jest to, że ktoś zaczął swoje słowa zamieniać w czyny.

Biegnę korytarzami szpitala, ewidentnie przykuwając swoją osobą uwagę mijanych pacjentów i ich bliskich oraz personelu, ale nie zamierzam się tym przejmować. Przecież on do cholery nie mógł tak po prostu uciec! Jak to jest w ogóle możliwe, że wiedział, że Julie jest w szpitalu i nawet tutaj przyszedł, żeby pokazać, że ciągle ma ją na oku?!

Niestety, kiedy kończę obiegać parter i tym samym docieram do drzwi, a po tym psycholu ani śladu, już wiem, że znowu nas wykiwał. Kurwa, czy on jest jakimś cholernym Nindżą? Otwieram drzwi wyjściowe szpitala, a zaraz za nimi dostrzegam Joego. A ten, gdy tylko mnie widzi, od razy rozkłada bezradnie ręce. Tak. Właśnie, tak. Jesteśmy tak cholernie bezradni!

— Nie było go tutaj?! — Pytam go od razu i podchodzę do niego, tak żeby nie musieć do niego krzyczeć.

— Nie — odpowiada z wyraźną rezygnacją i kręci z niedowierzaniem głową. — Stary, to jakiś obłęd — syczy przez zęby, bo zapewne tylko tak jest w stanie powstrzymać się od tego, żeby nie zacząć krzyczeć.

— Joe, obawiam się, że my nie damy sobie sami z tym rady — mówię, przejeżdżając dłonią po moich włosach, a zaraz po tym uderzam zaciśniętą dłonią w moje udo, bo ta pierdolona bezradność jest najgorszym uczuciem, jakie mogło mnie dopaść. A fakt, że nie jestem w stanie zapewnić Julie bezpieczeństwa, doprowadza mnie powoli do szaleństwa i jestem w stanie już zrobić wszystko! Byle tylko ona była bezpieczna!

— Przecież nie możemy powiedzieć Adrienowi — Joe patrzy na mnie, jak na idiotę, ale ja nie jego miałem na myśli, niestety...

— Jemu nie, ale jest jedna osoba, która jest w stanie nam pomóc, a już na pewno nie odmówi pomocy Julie — mówię, chociaż sam nie wierzę, że to wychodzi z moich ust i że myślę o tym na poważnie. Joe przez chwilę patrzy na mnie, marszcząc przy tym czoło. Najwyraźniej chwilę zajęło mu domyślenie się, o kim mówię, ale kiedy jego oczy omal nie wyskakują z jego oczodołów, już wiem, że domyślił się, kogo mam na myśli.

— Nie — mówi, patrząc na mnie z jeszcze większym niedowierzaniem.

— Tak — odpowiadam mu, chociaż z każdą sekundą zaczynam mieć coraz większe wątpliwości.

— Naprawdę chcesz poprosić go o pomoc? Serio jego? Nie no nie wierzę, że właśnie ty to zaproponowałeś! — Joe w dalszym ciągu patrzy na mnie, jakbym stał się nagle zjawą, ale w zasadzie nie mogę mu się dziwić. Sam zareagowałbym pewnie w dokładnie taki sam sposób.

— Za każdym razem, kiedy się z nim widzimy, on daje nam do zrozumienia, że możemy na niego liczyć. Mało tego, nawet sam dał nam znać, że jeśli chodzi o Julie, to tym bardziej jej pomoże i owszem być może ma to drugie dno i powinienem się go obawiać, ale w tym momencie chodzi mi tylko o to, żeby Julie była bezpieczna — oznajmiam mu, chociaż chyba bardziej chcę tym przekonać samego siebie niż jego.

Nie pozwolę wam zapomnieć [Wbrew sobie cz. II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz