9. Psychoza.

1K 51 9
                                    



Julie Walker

Jest sobotni, ponury wieczór. Po dwóch godzinach nauki mam już jej serdecznie dość, więc postanowiłam ją sobie odpuścić i wykorzystać fakt, że jutro nie muszę jechać na uczelnię i w końcu chociaż przez chwilę mogę się odprężyć. Mam wrażenie, że przez ten natłok obowiązków zaczyna mi się rzucać na łeb i jeszcze chwila, a na sto procent zamkną mnie w szpitalu psychiatrycznym. Widzę ostatnio rzeczy, które zapewne są wytworem mojej chorej wyobraźni i wszędzie doszukuje się zagrożenia i niebezpieczeństwa, przez to wszystko nie potrafię już logicznie myśleć.

Podnoszę się znad biurka, przy którym spędziłam ostatnie dwie godziny, gaszę małą lampkę, rozciągam moje zastałe mięśnie i właśnie wtedy orientuję  się, że jestem potwornie głodna, bo rzeczywiście z tego wszystkiego zapomniałam, że nie jadłam jeszcze kolacji. Postanawiam zatem od razu udać się do kuchni i zrobić sobie jakąś kanapkę. 

Wychodzę z mojego pokoju na korytarz, który nie jest cały pogrążony w mrok, tylko dzięki małej lampce znajdującej się na ścianie w połowie jego długości. Przechodzę obok salonu, w którym moi rodzice oglądają telewizję i wchodzę do kuchni, w której również świeci się mała lampka. Kiedy dostrzegam, że rolety w kuchennym oknie są niezasłonięte, postanawiam je zasłonić, nim zapalę normalne światło. Tak, mam ostatnio małą fobię na punkcie zasłaniania wszystkich okien i kontrolowania tego, żeby drzwi wejściowe do domu było zamknięte.

Podchodzę do okna i nie wierzę! Nie! To znowu się dzieje. Zamieram. Już nawet nie wiem, który raz w tym miesiącu widzę to samo i już nawet nie wiem, który raz w tym tygodniu zastanawiam się, czy ja przypadkiem nie zwariowałam. Moje serce rusza w galop, a ja stoję przez kilka sekund, jak sparaliżowana patrząc na zakapturzoną postać, która stoi naprzeciwko kuchennego okna i zapewne patrzy właśnie prosto na mnie.

Kiedy mój mózg wreszcie zaczyna funkcjonować, czym prędzej pociągam za łańcuszek służący do obsługi rolet i opuszczam je w dół. Zaraz po tym biorę głębokie wdechy i próbuję zacząć logicznie myśleć. Może ja rzeczywiście mam zwidy? Może sama powinnam udać się do psychiatry? Znowu chwytam za łańcuszek i podnoszę szarą roletę delikatnie w górę. Z lekkim wahaniem zaglądam przez małą szparę, aby sprawdzić, czy zakapturzona postać w dalszym ciągu znajduje się pod kuchennym oknem, okazuje się, że nikogo już tam nie ma, a ja tym bardziej nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.

— Julie? — Niespodziewane wypowiedzenie mojego imienia sprawia, że podskakuje w miejscu, a moje serce znowu zaczyna bić jak szalone.

— Jezu, mamo... — szepczę i obracam się w stronę, z której pochodził jej głos.

— Co ty się tak boisz? Czego szukałaś za tym oknem i dlaczego nie zapaliłaś normalnego światła, tylko siedzisz w tym półmroku? — Mama zasypuje mnie gradem pytań, patrząc na mnie z podejrzliwością, a zraz po tym naciska na włącznik znajdujący się po jej lewej stronie i sprawia tym gestem, że w kuchni robi się całkiem jasno.

— Przestraszyłam się, bo się skradasz jak złodziej — rozpoczynam odpowiadanie na jej pytania, starając się mówić jak najbardziej normalnym tonem, żeby nie wzbudzić w niej żadnych podejrzeń. — I niczego nie szukałam za tym oknem, po prostu chciałam zasłonić rolety, żeby zapalić światło. Przecież dobrze wiesz, że jakby teraz, kiedy jest całkiem ciemno na zewnątrz, ktoś przechodził pod naszymi oknami, a tutaj paliłoby się światło, to widzi wszystko, jak na dłoni... — Tłumaczę mojej matce, a ona patrzy przez moment na mnie ze zbyt wielką uwagą, ale po chwili kręci tylko głową, a z jej ust wychodzi głośne westchnięcie.

— No to zjedz coś, bo ty nic nie jesz! — Chwała Panu, mama łyknęła moje tłumaczenia i weszła w głąb kuchni, a następnie otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej mleko.

Nie pozwolę wam zapomnieć [Wbrew sobie cz. II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz