Rozdział 44

14.1K 859 57
                                    

     Szliśmy chodnikiem, a noc rozświetlały tylko nie liczne latarnie. Rozmawialiśmy, gdy nagle zza rogu wyskoczyła dwójka dość młodych ludzi z których jeden przywalił Ashtonowi pustą butelką w głowę, a on osunął się na ziemię. Zaciągnęli nas do jednego z zaułków. Od obu mężczyzn wydobywał się odór nadużytego alkoholu.

-Czemu mu przywaliliście?- spytałam, patrząc zaskoczona na nieprzytomnego Ashtona.

-Bo mógłby nam przeszkadzać- powiedział pierwszy wyrzucając butelkę.

-A nie powinniście przywalić mi? Mam wrażenie, że jestem od niego groźniejsza?

-Tak? To choć się przekonamy- powiedział pierwszy.

-Vas te faire enculé!- warknęłam, a on nie wiedząc co ma odpowiedzieć tylko głupkowato się uśmiechał.

-Nie wiem co to znaczy, ale też chcę- powiedział drugi.

-Co chcecie ze mną zrobić?- spytałam udając przerażenie.

-Same przyjemne rzeczy, kochanie- powiedział znów pierwszy.

-Pourquoi toute ma vie, je dois frapper les idiots? (Czemu przez całe życie muszę trafiać na takich idiotów?)- mruknęłam do siebie.- Un- nie nazywaj mnie kochanie. Deux- zepsuliście mi wieczór i trois- zabieram mojego chłopaka i idziemy stąd.

 Odwróciłam się w stronę gdzie leżał nieprzytomny Ash i zrobiłam dwa kroki. Nie doszłam nawet do niego, kiedy zostałam pociągnięta za włosy do tyłu i przewróciłam się na brudną ziemię.

-Ma chemise préférée! (Moja ulubiona koszulka!)- zawołałam.

 Miałam się już podnieść, gdy zwaliste cielsko tego drugiego znalazło się na mnie. Usiadł okrakiem, przyciskając moje nadgarstki do ziemi.

-Réjouis-toi, parce que vous ne verrez jamais un tel organisme! (Naciesz się, bo nigdy więcej nie zobaczysz takiego ciała!)- zaśmiałam się podle.

 To był idealny moment, by przypomnieć sobie jedną z lekcji krav magi. Wypchnęłam miednicę do góry, lewą rękę pociągnęłam najwyżej jak mogłam, a prawą najniżej jak się da. A to wszystko w tym samym czasie. Skutkiem tego, było to, że koleś stracił równowagę i teraz ja byłam górą, dosłownie. Szybko z niego zeszłam i kopnęłam kilka razy w krocze. Z uśmiechem stwierdziłam, że już się nie podniesie. Pierwszy koleś stał oniemiały i po chwili ruszył w moją stronę. Był metr ode mnie, gdy zaserwowałam mu kopnięcie frontalne, czego się nie spodziewał, a potem kopnięcie ściągające, opadające. Full wypas i te sprawy, no dobra trochę się popisałam. Sekundę później gościu leżał na ziemi i stękał z bólu.

-Vous pouvez vous vanter qu'elle botté le cul. Le rustre.(Możesz się chwalić, że dziewczyna skopała ci tyłek. Prostak.)- mruknęłam.

 Podeszłam do obu i szybko sprawdziłam kieszenie ich kurtek. Tylko pierwszy miał portfel, a w nim 200$. Zgarnęłam je jako rekompensatę szkód moralnych i podeszłam do Ashtona. Pociągnęłam go w stronę, gdzie było jego auto.

  Wepchnęłam go na tylne siedzenie jego samochodu i usiadłam za kierownicą. Wcześniej przeszukałam jego kieszenie tylnym poświęciłam trochę więcej czasu, w poszukiwaniu kluczyków. Odpaliłam pojazd i ruszyłam w kierunku, w którym jak myślałam był miejscowy szpital. Kiedy dojechałam na miejsce wysiadłam z auta i rozejrzałam się dookoła. Niedaleko mnie szedł w kierunku głównego wejścia jeden z ratowników.

-Proszę pana! Mógłby pan pomóc?!- zawołałam do niego.

 Odwrócił się w moją stronę i widząc jak próbuje wyciągnąć wciąż nieprzytomnego chłopaka, zawołał dwóch kolegów i z noszami podbiegł w moją stronę. Wsadzenie go do samochodu było znacznie łatwiejsze niż teraz wyjęcie.

Stand & driftOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz